W tym wszystkim myślę sobie, bo chyba nie czuję za bardzo, iż potrzeba nam miłości. Takiej prostej, ludzkiej, która otula szalikiem, oczyszcza buty, gotuje najlepszą kwaśnicę na świecie, dzwoni, czy dotarliśmy do celu... martwi się, gdy niezjedzone śniadanie, gdy katar, gdy nie ma czym wyleczyć łez...
Ile z siebie dajemy na co dzień, ile od święta, ile w święto miłości, nawet dla powszednich najbliższych...
Uciekam. Uciekam na chwilę do Kazimierza Dolnego, zupełnie w otchłań nieznanego, w jakąś otchłań odpoczynku. Nadal mam czerniaka blogu, ale mam nadzieję go wyciąć. A Wam, jeśli ktokolwiek nadal tutaj jest, przypominam...miłość rozwiązuje wszystko, miłość codzienności.
...życzę naładowania akumulatorów i powrotu z ogromna dozą pozytywnej energii...:)))
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń