Moje Pieniny

Moje Pieniny

środa, 29 kwietnia 2015

Gdyby pan doktor mógł wyrwać ze mnie kilka kartek, które wbrew mojej woli odczytują się na głos w pamięci...

Robię generalne porządki w sercu i duszy. strasznie zaśniedziałe szuflady i skarby tam są. Generalne porządki na wiosnę życia. Wyrzucam adresy, kontakty, twarze i emocje, wymiatam daty, zaległości, emocje, wrażenia i oceny. Z kim mi nie po drodze temu podaję rękę i z wizytówką powodzenia puszczam w świat jak latawiec bez sznurka. Mam wrażenie, że moje poczucie szczęścia zostało skutecznie zasypane kurzem szczegółów, niepotrzebnych gigabajtów pamięci, rozkładających się bezwstydnie odczuć, opinii, pamiętliwych wrażeń. Przeszedłem drogę z zakrętami, z dysfunkcją prostej, od domu bliskości do domu przetrwania. Nie godzę się na to. Nigdy więcej tekturowych dni, płaskich smaków, kiczowatych epifanii, mdłych słów, rozklekotanych nastrojów. Czas ucieka....
Zastanawiałem się dzisiaj nad chwilami szczęścia... takim , kiedy nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy szczęśliwi... np. kiedy zapominasz parasola, idziesz przez deszcz i nagle niebo się wypogadza, widać tęczę i czuć zapach drzew i kwiatów...cała przyroda oddycha głęboko, chmury ołowiane znikają za horyzontem a dojrzałość słońca rozpromienia szklane drogi uśmiechem czystości...  albo gdy spóźnienie na pociąg odnajdujemy spóźnioną miłość na tym samym peronie, jak brożkę starej opowieści, w drewnianych dotąd żyłach duszy płynie wreszcie krew nie woda..... albo gdy na samym dnie, totalnym rozsznurowaniu gorsetu przyzwoitości ktoś uśmiecha się do Ciebie ciepłą dłonią, chłonnym od łez ramieniem...
Wiecie, jak to radość, gdy uda się psu ze schroniska znaleźć dom... Jaka miłość się wówczas rodzi, jak niesamowicie piękny świat zawęża się do rozmiarów paru metrów kwadratowych... tyle aniołów szczęścia gnieździ się na tak małej przestrzeni nieba. Moje serce jest jak taki pies, żyje, trwa, ale ogląda rzeczywistość zza krat i to często skrzyżowanych ludzkich dłoni. Uodporniło się już. nie wyje, nie ujada, nie wybiega ufnie. Oczekuje zawsze ostatnia nadzieją. Nadzieję można ćwiczyć jak mięśnie ud. W bardzo intymnym celu.


wtorek, 28 kwietnia 2015

Zrodziła się we mnie powieść

Paradoksalnie zrodziła się w momencie, kiedy właściwie uważam, iż nic nie mam do powiedzenia.  Urzekła mnie ta historia, prosto z mojej duszy. Właściwie żyła we mnie bardziej niż ja sam. Żyła happy endem, kiedy we mnie przegrywało tak wiele. Urodziła się światłem, pozostała sensem. Napadała codziennością, popłynęła czasem. Nałykała się psychotropów, napatrzyła ślepym wzrokiem niedowiarka, wyzuła rzeczywistość ze smaku, wymacała ludzi od wewnątrz, nadgryzła beztroską czas. Zrodziła się we mnie powieść wymyślając sobie mnie w tym świecie. Praca od podstaw zarządziła działania przyszłości w obleganym froncie chwil. Specjalnie umieściła mnie w ferworze walk dobra z dobrem jeszcze lepszym, wyobraźnie szczelnie zamykając w świecie motyli, zaś  prawdziwe oblicze broni rozdmuchuje normogramem 80 uderzeń w klatkę piersiową. Tłucze się zamknięta treść w przepompowni wrażeń. Zrodziła się we mnie powieść.... zrodziła się we mnie miłość wymyślając sobie moje sensowne istnienie w plątaninie ulic i biografii. W taki dzień rozumiem więcej, niż mieszczą moje trzewia rozumu. Czasem trzeba popłynąć z prądem by dostrzec brzeg.



piątek, 24 kwietnia 2015

Władysław Bartoszewski

Zmarł dzisiaj mając 93 lata, ze zdumieniem przeczytałem doniesienie, może dlatego, że był naszym wychowawcą od zawsze, chyba jakimś " sumieniem " historycznym, nic nie zapowiadało tak szybkiego odejścia. Przeraża mnie zawsze śmierć kogoś ważnego. Czuję się opuszczony, zostawiony, osierocony. Mówił szybko, dużo, ale mówił ważnie. Dzisiaj to szalenie cenne, nie mamy takich tendencji. Słowa tracą na ważności. A Jego miały wartość, cokolwiek by na to pomyśleć. Takiej biografii tylko ...właściwie nie wiem... pozazdrościć, współczuć, wyceniać, wynosić.... wspaniały Wujek Historii
  Pełen szacunek....
 Przeczytałem niedawno  biografię, a właściwie wywiad rzekę, z serii "Autorytety", rozmowę z Michałem Komarem. Mam za mały rozumek na te wszystkie dane, przeżycia, na tą całą masę faktów, opowieści, wspomnień. Nie pojąłem. Nie wróciłem nawet do tej książki, czekając na moje "dojrzewanie". Całą tę historię przewyższa tylko moja ignorancja do biografii Marka Edelmana. Mea culpa

czwartek, 23 kwietnia 2015

"Wariat ale ze smakowitym nadzieniem."

" " Jedynym usprawiedliwieniem dla Boga jest to, że go nie ma" - powtarzałem za Stedhalem w młodzieńczych atakach herezji. W tym nieletnim buncie zastanawiałem się, jaki jest Bóg i gdzie jest, kiedy go nie ma. Pożyczałem słowa z moich codziennych lektur, aby go opisać. Czasami widziałem go na tle otchłani albo w ogrodzie, w nisko przyciętych krzewach żywopłotu, w muzyce, szczególnie w chorach, w tajemnicy, którą powierzała mi ciotka w nocnej ekspresji ciemności. Potem czekałem na sygnał umarłych, sygnał " z tamtej strony", ale oni nie dawali mi żadnych znaków. " Ten, który przemówił, i powstał świat" stawał się moim oswojonym Nieobecnym. Mógłbym z nim wypić kawę w dobrej wiedeńskiej kawiarni, która, jak twierdziła moja ciotka, na pewno już świetnie prosperuje w ogrodzie edeńskim. " 
                                          " Sefer" Ewa Lipska


                   Troszkę z przymusu, z przyjemności siedziałem dzisiaj w południe na plantach, na ławce, ot tak. Patrzyłem w osłupieniu jak wielkie liście ma już kasztanowiec, że bez za chwilę wystrzeli kwiatem i wonią niebiańską. Siedziałem urzeczony chwilą. Jak rzadko człowiek serwuje sobie taką przyjemność. Ciągle w biegu, w końcu zawsze " na miejscu", w kieracie załatwieni, w poplątaniu adresów, miejsc... Tak dawno nie siedziałem na plantach, by siedzieć po prostu, że dzisiejszy wyczyn przypominał wycieczkę egzotyczną. Swoja drogą tak w pewnym momencie się poczułem w zagęszczeniu różnych języków, postaci, osobowości. Niezwykła terapia. Polecam. Paradoksalnie im bardziej uciekam od ludzi, tym bardziej jestem ku człowiekowi.
  Dzisiaj dwa ważne święta, Dzień Książki i imieniny Wojciecha, dlatego życzę, by ta dzisiejsza pogoda, kulminacja wiosny było rysem charakteru naszego świata, a nie tylko chwilą.
Moja dusza rozkwita.. uczy się na nowo nadziei, uczy się bycia tu i teraz, na emigracji ziemskiej. Pysznie tak pomedytować w środku miasta.
 Jutro o 17 wyśmienity wykład ks. prof. Hellera o Tischnerze " Człowiek słowa, człowiek dramatu."
Polecam serdecznie

sobota, 18 kwietnia 2015

"Świat ludzkiej nadziei"

Jakaż cudowna jest dzisiaj pogoda. Jak urzeczywistnienie mojego nastroju. Chociaż muszę przyznać, że jest lepiej niż wczoraj. Całą noc latałem samolotem po Stanach, nie wiem jaki Morfeusz lub Hypnos zafundował mi taką przyjemność, by w jeden ( podobno dzień ) zwiedzić L. A. oraz N. Y. C., ale było to wykańczające. Tym bardziej że padał deszcz i musiałem w środku lotu przecierać światła jambo, a nie ma ich wcale mało :-) obudziłem się wypompowany, ale dobrze, kolejny raz Stany zaliczone. Zdjęcia wkleję po obróbce, cha cha.
  W każdym razie perygrynacje domowe zawsze wprawiały mnie w dobry nastrój, jak sobie wysprzątam tak, jak lubię i zapłoną świece, kadzidła, zapachnie cytrusowymi olejkami, zawsze robi mi się lepiej. Takie małe zboczenie. A dzisiaj to nawet zmieniłem na świeżą pachnącą pościel, łóżko się do mnie uśmiecha jakoś inaczej, aż się chce poleżeć... tym bardziej, ze za oknem właśnie pogoda robi małą inwentaryzację.
  W środę zaczynają się Dni Tischnerowskie, a ja znowu mam dyżury, zajęcia, zaliczenia i cholera jasna, będę się znowu urywać, kombinować, uciekać z jednego na drugie w pogoni pragnienia posłuchania o mądrych myślach. Tym razem " spór o człowieka ", znam ten temat jakoś podskórnie. Mam wrażenie, że wypełniam nim każdy dzień. Nie wszedłem jeszcze w tę sztukę u Tischnera, mam za mały rozumek. Ale powoli dociera do mnie Jego " myślenie w żywiole..." nadziei.
    Słowo " nadzieja" odnosi się do zupełnie różnych wymiarów ludzkiej kondycji. Naturalnie odnosi się do codziennego życia, kiedy wydaje się nadzieja dość prozaiczna : mieć nadzieję na zdanie egzaminu, osiągnięcie sprawiedliwości społecznej. Prawdopodobnie bez takiego rodzaju nadziei grupowej czy indywidualnej nie będziemy potrafili żyć. I być może jest tak, że hybris XX wieku związane były z tym, że nadzieje na coś konkretnego  stawiano w miejscu tej drugiej nadziei, która nie jest nadzieją na coś konkretnego. Tischner pamiętał o wymiarze nadziei, kiedy pisał o spotkaniu z innym człowiekiem, a także wtedy, gdy sam spotykał się z ludźmi. Nie dlatego, że jako dobry nauczyciel starał się wyciągnąć z ucznia dobrą odpowiedź, nie dlatego, że wiedział z góry, jaka jest odpowiedź. W spotkaniu z człowiekiem widział szansę - nadzieję na to, że stanie się coś nowego, nadzieję bez przedmiotu. Nadzieją stawało się stworzenie przestrzeni, w której może zdarzyć się coś nieoczekiwanego.
 Taka nadzieja jest bardzo bliska innej cnocie - miłości, która nie jest wyrachowana. W miłości, podobnie jak w nadziei, istnieje wymiar nieobliczalny, otwarcie na coś nieznanego, niespodziewanego. Ten wymiar należy się Absolutowi. Boski wymiar tego, co przeżywamy w codziennym życiu, otwiera się w każdym możliwym ruchu, w każdym spodziewaniu się czegoś, w każdym momencie miłości. Znajdujemy tutaj wymiar nadziei na coś konkretnego ( na na miłość drugiej osoby ). Ale jest jeszcze coś więcej. Miłość ma wymiar, w którym nie liczy się na nic. Miłość staje poza wszystkimi oczekiwaniami. Powstaje wymiar nieliczenia się z niczym, czyli podejmowania maksymalnego ryzyka. Ta miłość jest tak intensywna, ze w ogniu, który pali się we mnie, wszystko, co mam, może zostać spalone. To jet jak ukryty cytat z Orygenesa - ogień może oczyszczać, np duszę wytrawiać, ale inny ogień, z miłości, która na nic już nie liczy, ryzykując wszystko - nie oczyszcza: nic już nie zostaje, a jednak jest to największa nadzieja ze wszystkich. Maksymalna intensyfikacja. Wydaje się, że jest to nadzieja Nietzschego : nadzieja nicości. Wydaje się, ze skoro zarówno w ludzkiej miłości jak i nadziei istnieje wymiar niewyliczalny, to okazuje się, że nasze pojęcia - moralność, wiedza, pojęcia filozoficzne - są tylko na teraz, tymczasowo. Boski wymiar tajemnicy, niedający się wyrazić, poza dobrem i złem, stawia pod znakiem zapytania ich istotę. Tak oto Bóg schodzi w przestrzeń ludzką. Taki jest świat ludzkiej nadziei, wcale nie prosty.

  " Losem człowieka jest : dać się pokonać nadziei. Ginie ten, kto przestaje jej ulegać. "
                                                                                     Ks. Józef Tischner



piątek, 17 kwietnia 2015

Człowiek człowiekowi psem

Dzisiaj jest kulminacja całego tygodnia, całego tego parszywego tygodnia. Bezsenności, myślenia, nerwów, lęków, nawet sensacje XX wieku o 2 w nocy płynące z radia powodują u mnie tachycardię. Powinienem zażywać jakąś sertalinę już dawno, tylko blokuje mnie brak wiary w kapsułki. Chyba, że tabletki słów. Ale ich czasem też nie można rozgryźć. Zostałem dzisiaj zwolniony zanim mnie przyjęto do drugiej pracy. Może przegrałem z czasem, albo nastrojem dyrekcji. Tyle nerwów, czasu poszło w diabły. Ostatnio właśnie tak mi się zdarza, że się nie udaje. Pacjenci za szybko umierają, ludzie za szybko rezygnują, a może po prostu ja nie zdążam z niczym. Dzisiaj właściwie żyję dzięki słowom, jakie zawsze w chwilach głębokiego kryzysu przychodzą mi w pamięci, żywcem z wiersza ks. Twardowskiego  : "...kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno..... zapomnij, że jesteś, gdy mówisz, że kochasz." Jeszcze pies podchodzi co chwilę i bezczelnie liże mnie po rękach ciesząc się, chyba najbardziej z tego, że zrobiliśmy sobie popołudnie lenistwa razem.
Miałem być w górach i świętować wiosnę, ale zostałem, bo nowa praca.... jestem w górach niewiary. Właściwie chodzę od drzwi do drzwi i proszę o miłość. Nikt nie chciał ze mną porozmawiać. Idę zatem na spacer porozmawiać z niebem.








czwartek, 16 kwietnia 2015

Depresję ostatnio ulokowałem w nieruchomościach literatury.

" (...)  Polska robi mi bardzo źle z kilku powodów : a) notoryczna NIEWINNOŚĆ stu procent populacji ( motyw Dostojewskiego), b) brak poczucia TERAŹNIEJSZOŚCI, c) niepojęta PROWINCJONALNOŚĆ, d) ogólny brak PRZESTRZENI DOCELOWEJ, czy też projektu, w który jednostka się wpisuje, e) gotowość wyeliminowania rodzica, jeżeli tego wymaga założenie szklarni, i do tego zeszycik z angielskimi słówkami za cholewą... Nie za dobrze orientuję się, w jakich terminach jesteś z Erosem, ale wystrzegaj się przypadkowych kobiet, zresztą nie wydają mi się zbyt pociągające, chyba, że ma się gust amatorski. Kobiety młode, anorektyczne i nasycone kosmetykami, spotkasz często w otoczeniu pykników małopolskich, nierzadko radnych miejskich, których tam wyjątkowo dużo. Kobiety w moim wieku, powiedzmy, średnim, moja naturalna domena, często skwaśniałe, napięte, urazowe i kojarzące mi się z własną teściową....Ale ja jestem wariat i mogę się mylić..."

                                                                        Ewa Lipska, "Sefer"

     Piękne. Sięgnąłem po tę książkę niechętnie, gdyż autorkę bardzo cenię i kojarzę głównie z poezji, obłędnej zresztą jak dla mnie, a bardziej kojarzę z sąsiedzkich " dzień dobry", wówczas kiedy idąc do liceum nie miałem pojęcia kim zaś, ale zawsze kulturalnie... Tymczasem bardzo miło mnie rozczarowała i rozczuliła swoim stylem prozy. Nadal zajadający się mgłą i tajemnicą Kraków obleczony chorobą dziejów. Mój klimat.

   Wczorajsza Janda...jakby starsza, smutniejsza, bardziej refleksyjna. W murach domu kultury jakby sprzed dobrych parudziesięciu lat, brzmiała jak afisz sprzed lat, gdyby nie ciągle ten sam błysk scenicznego wzroku. Przecież już nie blondynka z szalonym uśmiechem, ale pani z włosami siwymi, a jednak nadal z niewyobrażalnym sercem do słów. Odkryłem większą melancholię w odgrywaniu tej roli, większa refleksję i powagę życiowych esencji. Może to tylko moje mocno subiektywne odczucia, jak przez pryzmat "nadętej powagi czasów", ale odebrałem przesłanie inaczej, niż kiedyś, niż te dwa razy wcześniej.
   Niewątpliwie nadal fenomenalna pozostaje, niezmienna, podziwiana przeze mnie " maniera" schodzenia ze sceny. Schodzi właściwie zawsze lewym profilem do publiczności z taką ciszą, spokojem, jak człowiek, nie jak postać, nie jak aktorka, nie wymyka się, nie przechodzi za kulisy w glorii, po prostu przestaje być rolą, idzie do siebie. Chciałbym tak kiedyś zejść ze sceny życia... tyle że mój lewy profil nie jest wcale lepszy :-)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Mocne postanowienie poprawy

" Najtrudniej jest spełnić  obietnice złożone sobie samemu. Szczególnie te wypowiedziane szeptem lub pomyślane w tajemnicy przed wszystkimi. Nie ma nikogo, kto mógłby poczuć się rozczarowany lub dotknięty tym, że ich nie dotrzymaliśmy. pomijają nas samych i zapominają o naszym sumieniu. Ale my siebie zawsze przed samymi sobą jakoś zgrabnie i przekonywająco usprawiedliwimy, wymyślając na poczekaniu "utrudnienia", "przeszkody","niezależne od nas warunki obiektywne", "opór materii" i tym podobne. A sumienie? Sumienie jest jak stal i trzeba je hartować..."
  Nie jest dobrze w mojej wiośnie. Załamanie za załamaniem. Powyższy cytat jest tutaj nieobojętny. Jest dowodem na to, że jeszcze w kopalni mojego sumienia ktoś kopie i coś wydobywa. Nie bardzo nadal wiadomo, czy to sol czy złoto. Może po prostu nie ujrzało światła dziennego, w każdym razie ktoś coś tam grzebie. I bardzo dobrze, bo po tym, jak bardzo nie chce mi się ostatnio działać i żyć, to chyba tylko czyjeś dobre chęci mogą uczynnić te wszelkie pokłady. Choćby i soli tylko. Kocham Wieliczkę.
   Nie byłem ostatnio zdolny do posługi w hospicjum, biorąc chyba zbyt osobiście sytuacje pacjentów. I zwierzętom też się nie przydaję ostatnio. Za dwa tygodnie jest akcja w Galerii Bronowice, gdzie miałem przygotować pokaz ratownictwa, ale niestety nie mam pomysłu, czasu i daimoniona do tego. Już nie mówiąc o egzaminach na specjalizacji. Rozpaczliwie potrzebuję urlopu.... I w tym wszystkim nachodzi mnie taka myśl, że.... zawsze można zacząć od nowa. Swoją rzeczywistość, swoje odczuwanie. Zresetować się, wyłączyć telefon, schować się pod koc i tam odnaleźć jakąś równowagę. Cholera, przecież spełniając oczekiwania wszystkich wcale nie staniemy się lepsi. Być sobą wobec siebie to podstawowy i wystarczający warunek, by nie zwariować. Zatem od nowa....
Kim jestem? Na czym mi zależy? Czego pragnę? Co cenię? W co wierzę? Jak chciałbym żyć? Kogo spotkać?

  i najważniejsze...kim chcę być?

Zacząć wszystko od nowa.

  Jutro spotkanie z Krystyną Jandą i Jej Shirley Valentine..na dobry początek reszty mojego życia. Nie mogę się doczekać.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Przepraszam

Przepraszam bardzo za wszystko, co złe. Za obojętność, brak ciepła, za niepoprawność. Za to, że wydawało mi się, iż kimś jestem,a tak naprawdę jestem nikim bez ludzi, bez serca.
Szczególnie przepraszam koleżanki i kolegów z pracy, którzy i tak tutaj nie zaglądają, ale należy im się uwiecznione przeproszenie za mój sarkazm, złośliwość.
 Stałem się cholernie stary, zardzewiały, stetryczały, ciągle tylko grzebię w śmieciach świata, w narzekaniu, dopatrywaniu się ciemnych stron. Zapominam, że zrodziła mnie Miłość jednak i nawet jeśli wydaje mi się inaczej, to nadal tak jest. Stałem się pusty, bezczelny, małostkowy. Zapomniałem, że można przechodzić życie w jednej parze butów, a być po brzegi wypełnionym szczęściem. Zapomniałem, że bycie ludzkim to najpiękniejsza łaska z niebios, bo pozwala czynić świat pięknym.
Wracałem z pracy przed chwilą, wyrypany potwornie, przesiąknięty zmęczeniem, w ostatnich promieniach słońca tego dnia, wciągnąłem powietrze w płuca i poczułem fenomenalny zapach rozkwitających krzewów..obłędne, powalające...czyli to się dzieje..trochę beze mnie, ale się dzieje...
Zapomniałem podejść na koniec dyżuru do pacjentki, która prosiła mnie o badanie jak będę wychodzić, bo jestem podobno bardzo delikatny a Ona boi się badań... Połechtało mnie, a jednak zapomniałem. I tak właśnie mam w życiu ostatnio, tylko że zapominam te dobre rzeczy.
Rozpisałem się, a przecież nie mam nic do powiedzenia. Oprócz : przepraszam.


  "  Życie - jedyny sposób,
żeby obrastać liśćmi,
łapać oddech na piasku,
wzlatywać na skrzydłach;

być psem,
albo głaskać go po ciepłej sierści;

odróżniać ból
od wszystkiego, co nim nie jest;

mieścić się w wydarzeniach,
podziwiać w widokach,
poszukiwać najmniejszej między omyłkami.

Wyjątkowa okazja,
żeby przez chwilę pamiętać,
o czym się rozmawiało
przy zgaszonej lampie;

i żeby raz przynajmniej
potknąć się o kamień,
zmoknąć na którymś deszczu,
zgubić klucze w trawie;
i wodzić wzrokiem za iskrą na wietrze;

i bez ustanku czegoś ważnego
nie wiedzieć. "

                                                  Wisława Szymborska

piątek, 10 kwietnia 2015

Ventral pallidum

To jedna ze struktur odpowiedzialna za poczucie "szczęścia", podobno, tak twierdzą naukowcy od fizjologicznej felicytologii.
 I we mnie pękło. Pękła błona przypodobania się, grzeczności, potakiwania. mam to wszystko w dupie, mam to gdzieś, gdzie żadna fizjologia niczego nie wyjaśnia.
Żyjcie sobie wszyscy jak chcecie, bądźcie uśmiechnięci, układni i na topie. Szczupli, uśmiechnięci, wygadani. Miejcie tysiąc planów, jeszcze więcej zamierzeń. Idealni, wyprasowani, zawsze przygotowani.  Rodzinni, zakochani po uszy w ideale. Przykładni i oburzeni patologią. Zrecydywowani. Terminy socjologiczne w małym palcu. Bądźcie sobie psychoterapeutyczni, dobrze skrojeni. Cholera jasna mać!
 Obchodzą rocznicę tragedii smoleńskiej jak koniec świata, a nam umiera pacjentka z braku sprzętu, braku zainteresowania. Nie ma miejsca na OIT jak niegdyś w gospodzie, ale z odwrotnym skutkiem.
Chce mi się wrzeszczeć, wierzgać! Nie jest żadnym cudotwórcą, wiele nie wiem, wiele jest dla mnie mgłą istnienia, ale chciałbym chociaż w takich chwilach mieć świadomość, iż robi się coś ważnego.
Pozdrawiam wszystkich za biurkami, wszystkich tych, którzy rozliczają, planują, układają ekonomię przyszłości, pocą się w klimatyzowanych biurach.
Pozdrawiam tych pięknych garniturowych, pięknych na szpilkach, z papierami w dłoni, tych co po wyjściu z pracy targają swoim życiem pełnym przyjemności. Każdemu z Was życzę by zawsze czekał na Was wolny respirator, monitor, pompa.

P.S. Istnieje takie słowo jak zrecydywowani?


środa, 8 kwietnia 2015

"Gdybyś kiedyś miał mnie przestać kochać, nie mów mi tego, Bóg tego także nie czyni. "

 Taki oto cytat, bodajże od Gałczyńskiego przyszedł mi dzisiaj do głowy, kiedy wracałem z pracy w pięknym wiosennym słońcu. Dzień dopiero zastartował, jak biegacz na treningu, nieco nieśmiało, jakby nie wierzył w swoją świetną formę. Myślałem i myślałem ile to rzeczy sobie sami komplikujemy, ile wymyśleń, wyimaginowanych problemów tkamy w swoje relacje, tracąc czas i energię. Chcemy uchodzić za nieco innych, niż jesteśmy, jakbyśmy różnili się poziomem człowieczeństwa. Różnimy się wrażliwością na nie, to prawda, ale historia dowodzi, że nad nią można pracować. Niestety pracować, czyli ćwiczyć mięśnie wrażliwości, systematycznie, do bólu, interwałowo, do zakwasów. ćwiczyć na sobie i na świecie. Wnikać w uważność, ten stan, kiedy wszystkim, czym jesteśmy dotykamy sedna chwili.Wszystkimi zmysłami, z przesunięta uwagą na to, co się dzieje w tym momencie, na to, co czujemy, co w nas emocjonalnie wyrasta, kiełkuje, rodzi, buntuje, jednym słowem - wszystko, co się dzieje w nas i na zewnątrz. Ćwiczyć to także konfrontować wszystkie złe myśli z tymi, które czegoś pragną dobrego dla nas. Ćwiczyć to mieć świadomość, że jakkolwiek zły w naszej ocenie człowiek, to ciągle człowiek a owo charakteryzujące go "zło" to ocena. Człowiek jakikolwiek by nie był w oczach innych ludzi jest stworzeniem napędzanym przez dwie ściśle powiązane ze sobą siły. Miłości, czyli pragnienia bycia szczęśliwym, głaskanym, przytulanym, pragnienia posiadania ważnych dla niego rzeczy, osób, czucia pełni. I śmierci, a właściwie lęku przed wszystkim, co może zaboleć, okaleczyć, uniepełnosprawnić. Każdy, absolutnie każdy kieruje się powodami tych dwóch nurtów. Nie jest to tylko kwestia instynktu, mamy w sobie coś więcej, niż tylko akcelerator popędów i'trwania gatunku osobniczego". Mamy możliwość refleksji, myślenia, ukierunkowania swojej uważności na coś więcej, niż  zaspokojanie potrzeb. A jeśli nawet okazuje się, że wszystko, co robimy to dążenie do realizacji tzw potrzeb wyższych, społecznych, duchowych, to z tym jednym zastrzeżeniem, że chcemy dobra i niech się to zwie, jak chce. Różnica tylko w tym, czy chcę dobra tylko dla siebie, czy też wierzę, że inni na nie również zasługują w swojej przestrzeni wrażliwości.
Szedłem tak i patrząc na innych ludzi zdobywałem tę trudną świadomość - każdy z nich w samym środku pragnie "tego samego", co ja. Czyż to nie jest prawdziwa wiosna?

wtorek, 7 kwietnia 2015

Operacja : sen

Czasem mam wrażenie, że wciąż śpię. Jakby za jakąś chwilę miał rozdzwonić się budzik i okazać, że wszystko dotychczas tylko mi się śniło. Dawno już nie czułem się tak źle. Cały dzień leżę w łóżku i wmawiam sobie, ze właśnie tego potrzebuję. Wcale tak nie jest. Potrzebuję się przytulić, popłakać w czyjś rękaw, opowiedzieć swój strach przed przyszłością, opowiedzieć ból tego, że wszyscy przechodzą przez moje życie jak przez kadr filmu i idą dalej a ja zostaję tak dyżurnie na planie produkcyjnym i patrzę jak sobie idą...
  Tak łkam sobie do wewnątrz wierząc, że siłę w sobie można wyrobić, napęcznieć nią jak światłem. Jestem właściwie niczyj, mimo  że bardzo chcę być dla Kogoś, jestem niepotrzebny, mimo że chciałbym być niezastąpiony. W tym krótkim życiu, jak produkcja filmowa. Miało być zmartwychwstanie, ale we mnie tylko umarło. Można się poczuć odtrąconym, mimo że nikt nic nie powiedział. Jaki to ból stać w oknie hospicjum własnego życia i patrzeć, jak świat żyje dalej w swoim pędzie.
  Chyba wstanę, umyję się, ubiorę najwygodniejsze rzeczy jakie mam i pójdę na spacer po rynku, zajrzę do kościoła nieobecności jak zwykle w poniedziałek, tym razem wtorkowy poniedziałek, a później wsiąknę w wieczorna pracę, jak gdyby nigdy nic i tak minie kolejny dzień...

  " (...) Co to jest strach?
   Nie rozbieram się. Zamykam okna.
   Psy policyjne wbiegają do mojego snu.
   Ziemia przegrała proces.
   Obrońcy złożyli apelację.
   Czekamy na wynik.

   Kiedy się czuję samotnie? Tylko wtedy
   gdy stoję na wyspie
   wielkiej werandzie morza.
   Albo w szpitalu. Kiedy noce
   poddawane bywają operacji
   wycięcia gwiazd.
   A także kiedy indziej.  (...)  "
                                                          Ewa Lipska

sobota, 4 kwietnia 2015

Zmartwychwstanie

Zmartwychwstajemy co dzień, zmartwychwstajemy zawsze, gdy rozumiemy swoje błędy, swoją złość, małość, głupotę, pomyłki, zło. Kiedy dociera do nas to, że nie jesteśmy samowystarczalni, najmądrzejsi, kiedy rozumiemy, że popełniać błąd to znaczy żyć. Upadać i wstawać wbrew opiniom, wbrew sobie niekiedy. Człowiek zawsze ląduje na krzyżu, czy to choroby, czy odrzucenia, samotności, biedy, zawsze w jakiś sposób... Zmartwychwstajemy zawsze kiedy jeszcze w nas miłość, kiedy się chce czynić życie, świat piękniejszym, kiedy zależy nam na kimś. Zawsze wtedy, gdy żyć nie znaczy trwać.
Życzę zmartwychwstania na co dzień, na lepszą stronę duszy, na każde dobro przemian. WSZYSTKIEGO DOBREGO!!!!