Moje Pieniny

Moje Pieniny

sobota, 3 czerwca 2017

3. czerwca 2017

Dziękuję światu za wszystko. Od teraz zupełnie inny adres. Nie kasuję tylko z atencji dla przeszłości. Wszystkiego dobrego!!!!!

czwartek, 26 stycznia 2017

26 stycznia

Death line. Kolejne zresztą. Słońce właśnie prześwieca przez mgłę kadzideł w moim pokoju, kolejny dzień utopii. Rozmów bez końca i sensu, wyobrażeń, muzyki z radia niestety niezbyt ambitnej. Czytam "Tercet metafizyczny" i nic do mnie nie trafia> Mam gorączkę egzystencjalną. Pali mnie dusza. Absolutnie, dogłębnie, przeżera wnętrzności istnienia. A do tego wystawia rachunek za saunę.
Moja koleżanka z pracy właśnie ląduje w Rzymie na Ciampino, za moją namową spędza tam urlop... Jakżesz mi z tym dobrze i tęskliwie. To jak moja dusza....wciąż gdzieś leci do miejsc tylko z pamięci i nazwy lotnisk. Teraz z wyprawie odkrycia przylaszczek nadziei. W ludziach.
  Na Via Condotti jest mały sklepik. Mają tam niewiarygodnie piękne rzeczy z  niezwykle przyjemnych materiałów. Jedni nazywają ten sklep po prostu Chanel Store, dla mnie to kuźnia dusz. Bez względu na dokładny adres. Obecny absolutnie wszędzie. Zamówiłem niebieską czapkę z daszkiem. Duszę. Będę pierwszym  w świecie z duszą z daszkiem.... :-)



Ten rok rozpoczął się znowu
od zadawania pytań.
Zmyślamy od początku wszystko
co przeżyliśmy.
Pobudliwe rozmyśliwce wypływają na pełny ląd.

Malkontenci kupują bagietki i ser owczy.

W kolejce metra
podzielają swój zachwyt
nad upadkiem świata.

Następuje awaria banalnego sensu.

Ona mówi : dostaję choroby morskiej
na widok Alp.
On drwi z jej śródziemnomorskiego akcentu.

Wysiadają na stacji Świadomość.
Obejmują się śródserdecznie.
Każdy we własnych ramionach
Na własny rachunek.

środa, 25 stycznia 2017

25 stycznia

Mam wrażenie, że codziennie mam ostatnio blue monday. Nie nawiązuję żadnego połączenia ze swoim wnętrzem, żyje nieco machinalnie, bez wartości zastanowienia. Nawet mandarynki kupuję jak maszyna, swoją drogą, że nie mogę się ich najeść. Wracam z pracy, zahaczam o najdłużej otwarty warzywniak we wszechświecie i kupuję kilogram włoskich mandaryn, które ukradkiem pod kołdrą pałaszuję ze snem na ramieniu. Jedyny smak ostatniego czasu.
   Ludzie umierają wciąż na moich oczach, tracę zapał w pracy. Osłabia mnie to totalnie. Tak cholernie się sobie nie podobam. I chyba inni to aż za dobrze wyczuwają. W sumie nie widzę żadnego światełka, wciąż tylko tunel i tunel. Nie umiem nic napisać, nic mądrze przemyśleć, udała mi się tylko zupa pieczarkowa, tylko pewnie niedługo ją wyleję, bo i tak nikt jej nie zje. Tracę oddech, dzisiaj po raz pierwszy od wielu miesięcy zabrakło mi powietrza. Koszmarne uczucie. Ale chyba nie miałbym nic przeciwko by mnie go zabrakło, byle inni umieli z tego skorzystać.
     Jestem szalenie zagubioną istotą. Nie umiem sam siebie odnaleźć. Przykrywam tę prawdę płótnami dni. Właściwie nikomu nie jestem potrzebny, nawet sobie. I co najgorsze przestaje mi się chcieć to zmienić, nie widzę sensu. Nie mam żadnego celu, żadnej definicji. Można mnie zgnieść jak kartkę z zeszytu i upuścić w każdej chwili.
  To nie jest żadne użalanie się. Po prostu czasem warto zdać sobie sprawę, że przegrało się życie. Czas umknął przebiegle poza plecami mądrości. teraz trzeba już złożyć broń, nie ma co się miotać. Wystarczy chwila by nic już nie zostało.




wtorek, 24 stycznia 2017

24 stycznia

Nie wiedziałem, że można tyle spać. Dwa dni urlopu przespane w 70 %. A miałem być w górach i wędrować wzdłuż Dunajca po lodzie i pustkowiu myśli. Plany to jedno a życie to drugie. Samo weryfikuje ich piękno. Tak samo jak nasze wyobrażenia o nim. I nic, absolutnie nic nie jest w nim pewne poza ty, że cenić życie to znaczy doceniać jego piękno, bez względu na wszystko. Daleko mi już do kompromisu rzeczywistości ze mną w tle. Teraz jest tak, że całe to graffiti moich dni maluje czas i tylko przyglądam się z aprobatą, bądź przerażeniem. Czasem mnie natchnie i domalowywuję siebie. Zauważyłem, że starać się żyć w zgodzie ze sobą to toczyć nieustający spór ze światem pełnym zasadzek. Nęci osobą, przedmiotem, ideą. Ale nie uznaje status quo marionetki. Nie uduchawia marnych rozmyślań, nie czyni wzniosłymi egoistycznych ruchów gałki ocznej, nie uwzniaśla martwych konduktów racji wyssanych z palca. Weryfikuje za mocno i zbyt dosadnie. Przerasta definicje i równania. Każe bezwzględnie za naiwność prostactwa, za martwe punkty uczuć. Staje się weryfikacją nas samych. Dopóki większe nasze wnętrze nad skórą istnienia dopóty sens rozmów, dialogu. Wszystko w linearności czasu pomiędzy sensem trwania a beztrwałością  niebycia.



czwartek, 5 stycznia 2017

5.stycznia

Piąty dzień roku. Biegnie nie wiadomo kiedy :-) NA szczęście wszyscy mili, radośni, uśmiechnięci. Wszelkie inne niedomagania zakrywa się wybujałą nadzieją. Tak właśnie wyglądają te minione dni i zapowiada się całkiem podobnie. Na razie zimno jak w zimie, słonecznie jak po radosnej stronie życia i milusińsko, jak w Polsce. Nie, to nie jest choroba psychiczna, ja tylko doceniam chwilę. Podejmując wyzwanie chwil następnych. Przed światem zakrywam twarz, przed światem, co tylko chce brać...


  taka przemiana tekturowej rzeczywistości







sobota, 31 grudnia 2016

2017 ściątko

Niech żyją wszystkie anioły czasu.... przekoczowaliśmy ten straszny rok. Przestępny i nieprzystępny. Rok zamachów, porwań, głupich wyborów, hegemonii partii moczowej, improwizacji i ciągłych skarg. Na szczęście był piękny maj, dużo dobrej muzyki, ciepli ludzie, wspaniałe ŚDM, piękne inwestycje i fala słusznej krytyki. Stając na progu 7-ki dobrze pomyśleć 7 życzeń, które nie mając wyjścia spełnią się z nawiązką. A ja Wam opowiem o nic w przyszłym roku. Cuuudownego wieczoru i najlepszego roku w karierze Człowieka. Ściskam bardzo mocno nadzieją.

niedziela, 25 grudnia 2016

Kolęda niepokoju

Usiadłem świątecznie przed sobą i wciąż zadaję sobie pytanie o sens. Obrosłem kolejny rok tłuszczem na sercu, na umyśle, pozwalam nadal zamykać się w nieswoim chceniu, przyzwalając po cichu na to, by właściwie żyć machinalnie. Pozwalam na zło. W sobie, poza mną. Byle było bezpiecznie w domu, dopóki mnie nie dotyka to właściwie nie istnieje. Dużo od wczoraj rozmyślam o tej masie ludzi, którzy dręczeni w swoich domach przez rodzinę wiodą swój los zupełnie bez skarg. O tych bitych, poniżanych, zniewalanych psychicznie, o wszystkich, którzy żyją w sposób wbrew sobie i swej godności. Bez względu na to, czy umieją się przeciwstawić czy po prostu nie mogą wydobyć odwagi. Albo nawet przez zasiedzenie. Ile jest takich ludzi wokół nas. Niby normalne rodziny. Normalni współpracownicy. Nie rzucają się w oczy, nie krzyczą ,nie piszą podań i odwołań. Nie histeryzują publicznie. Wszystko noszą w sobie, do wewnątrz. Swoją hańbę, ból, biedę. Żyją dla nas jak my. Ale zupełnie inaczej. Diametralnie inaczej. Przechodzimy tak obok siebie codziennie nie zaprzątając sobie myśli zupełnie.
    KIedy myślę nad życzeniami w ten czas, co roku bardziej i dłużej, może też dla tego, że coraz więcej osób, którym chce się szczerze życzyć tego, co najlepsze dla każdego i indywidualnie, przychodzi mi na myśl, że właściwie banalnie, ale życzyłbym dobrej normalności najchętniej. Takiej, gdzie wolność i godność to mianowniki działań, odnośniki imion, nazw i zjawisk. Żeby płacz, śmiech, uniesienia były podyktowane Bożym porządkiem życia. By smakować i słodkości, ale i kwaśność, gorycz, słoność. Słusznie, wydaje mi się, bp Pieronek wczoraj powiedział, że cnota kryje się w złotym środku, w sytuacji, gdy nie brniemy do skrajności. Łąka najpiękniejsza to taka, na której całe mnóstwo różnych kwiatków rośnie razem ze sobą. I chyba taka alegoria jest pięknym pragnieniem na ten czas i na wszelkie inne czasy, te biologiczne i nasze mentalne. Idźmy do przodu. Wolni. Piękni sobą.







Zdejmuję z twojej twarzy
okruszek kruchego ciasta ze śliwkami.
Maleńka czcionka czułości.

Z dala od wszelkich pomysłów
kładę go na starej porcelanie kartki.
Niech się zapisze na zawsze.

Nie wiadomo kiedy
zdmuchnął wszystko przeciąg.
Ktoś otworzył okno. Ktoś otworzył drzwi.

Po latach wciąż
spaceruję po cukierniach.
Mam żal że mi się tylko zdajesz.
I nawet noc się nie domyśla
kiedy jesteśmy razem.