Moje Pieniny

Moje Pieniny

czwartek, 29 października 2015

Tablica rejestracyjna

Mijamy dni jak przejeżdżające obok samochody, nawet jeśli są na długich światłach, widzimy je tylko chwilą. Nawet nie zwracamy uwagi na tablice rejestracyjne . Tylko jedna z nich ma na sobie kod naszego końca. Podczas mijania takowej zostajemy zupełnie sami. Oddajemy ostatni dech w totalnej pustce. Ile trzeba mieć w sobie wiary, by uświadomić sobie, że koniec jest naturą początku i nic, absolutnie nic nie trwa wiecznie, oprócz jednego. Miłości. Tej wielkiej, okraszonej bukietem ślubnym i nawet wyprawą w kosmos nocami, ale też tą małą codzienną, kiedy kupując bułki rano dla kogoś, wypełnia przestrzeń pragnienia sobą. Wreszcie tę najmniejszą, gdy będąc na dnie doszukujemy się rzeczy dobrych, znaczących, jak uśmiech czyjś, jak promienie słońca przedzierające się przez chaos kolorowych liści, kiedy słychać z daleka muzykę miasta, pachnie świeżo zaparzona kawa, pies merda ogonem, tramwaj zaczekał na biegnącego pasażera. Za tym wszystkim stoi mała Radość, zwana życiem. I jakkolwiek bywa nieznośnie, krótko, przygnębiająco, szaro... zawsze jest coś więcej, jak w automatycznym zegarku - nieubłagalnie czas ucieka, ale wymierza spokojny ton życia. Swoim rytmem : smutków, radości, obecności. Jedyne, co można zrobić to miłość. Wykrzesać ją w sobie, nawet dla złych chwil, dla lampionów przeszłości. I pamiętać, że człowiek jest ludzką Istotą, każdy, absolutnie każdy ma pragnienie ciepła,a my możemy je wskrzesić. Nawet podstępem obojętności.



Urodził się spod igły
wyostrzonych czasem oczekiwań
od samego początku
ścisnął mocno krtań
krzykiem historii.

Teraz odpoczywa
w cieniu wyobrażeń
badając skrzętnie tętno zapomnienia
gdy siedzieli razem
pod zamkniętymi powiekami marzeń.

Niedyskretny czas
nieudolnie dopinał słowa
do ich bezkształtnych biografii
z nowo nienarodzonych chwil.

Tylko mocno podchmielony
kamerdyner ich losów
ledwo nadąża zapalać
uliczne lampy naftą nadziei.






poniedziałek, 26 października 2015

Tycie w rozum

Odwoływałem się już wielokrotnie do tego wątku. Przekonywałem bardziej siebie niż innych, swoje podwórko bardziej niż świat. Tymczasem przyznanie się do swojej własnej nieprzymuszonej głupoty jest ukłonem w stronę właśnie centrum świata, w samo sedno ludzi. Nie obroni tego żadna teoria budowy siły mięśnia serdecznego. Rozum rozrasta się inaczej, niż porywem i odpowiedzią na poryw. Rozum to nie czysta kalkulacja, to nie baza algorytmów i rozwiązań, to także nie jest twardy dysk. To metabolizm tłuszczów wiedzy, węglowodanów akceptacji, białek twórczości, witamin rozumienia i wreszcie detoksykacja trucizn. Kiedy rozum pracuje w sprawnym mechanizmie eutyreozy, serce rozpoznaje kolory świata, umie nadać im znaczenie, zasymilować w procesie fotosyntezy współżycia.
Kiedy mądrością nazywamy korzystanie z wiedzy, śmiertelnie obraża się w nas cholesterol myśli, przestaje płynąć się w naczyniach słów i zatyka najsłabsze ogniwa znaczeń.
Tycie w rozum to odkładanie ciepła, miłości, dobrych znaczeń, to odkładanie obecności, gromadzenie ludzkich dóbr w nieludzkich warunkach rzeczy. Tycie w rozum to otulanie szalikiem miłości, chuchanie na zbyt gorącą podaż emocji, to monitoring błądzeń, niechceń, leniwych ucieczek w szuwary nieistnienia.
Przyznaję się z ręką na rozumku do niefortunnych, nieodpowiednich ćwiczeń w siłowni umysłowej, mięśniowej, sercowej. Wykazuję obecnie wszelaką niewydolność metabolizmu wartości. Ale tak po ludzku i z całego przekonania brakuje mi dotyku po duszy.

Państwo przestało już być
lekturą obowiązkową - mówią.
Możesz ale nie musisz
wkuwać bankructwa wieków.

Nie obchodzi nas
pokrętna natura.
Beztalencie władzy.
Betonowe słowniki stolic.

Co miał na myśli autor
żałobnego wiersza...
..jesteśmy umówieni na spotkanie...

Zaczytujemy się w tym
w czym chcemy
i rozjeżdżamy się na wszystkie strony :
wschód wyjeżdża na zachód
południe na północ.

Nasze samotne
biograficzne ciała
przytulają się do siebie
skórą odniesień

niedziela, 18 października 2015

Czasem niebo spada niżej nas

Mam wyrzuty sumienia. Wczoraj zbojkotowałem ślub i wesele kumpeli. To jeden z wielu moich bojkotów, nadal uciekam nie wiem przed czym i nie wiem dokładnie dokąd. Ale jak najdalej od siebie i od ludzi. Taki ze mnie człowiek jesień, jeszcze ciepły, ale już wieje chłodem zimy i pustką. Czasem jestem jak porzucony pies, który szczeka na życie.

 Odwiedziny umarłych
wypadają zawsze
w niefortunnych godzinach.

Właśnie wychodzimy do kina.
Na dyskotekę. Do supermarketu.

A oni przynoszą fragmenty
murów. Kawałki blachy.
Zwinięte w bólu druty nerwów.
Mówią zakłopotani:
Śmierć to przecież samo życie...

I co z tym zrobić...

Rozbieramy się.
Robimy kawę.
Wyciągamy butelkę bourbona
i patrzymy sobie
prosto w przepaść





sobota, 10 października 2015

Czas zamyślenia nad czasem

" Jesiennego krwotoku nic już nie powstrzyma.
Czerwień kapie z parku na ulicę...
jesień sobie żyły rozcięła
i blednie z zimna,
jak śmiertelnie senna
Eunice.... "

         M. Pawlikowska - Jasnorzewska




sobota, 3 października 2015

Słodki zapach śmierci

Po miesiącu pracy w Oddziale Medycyny Paliatywnej wydaje mi się, że szalenie łatwo rozpoznaję ów zapach... Mało tego, rozpoznaję go nie tylko tam, lecz także w górach, na ulicy, w reserved. Drażni mnie jeszcze świadomością nieuchronnego, ale wabi zupełnie niedelikatnie współżyciem. Czasem zwie koniec dnia martwą naturą, niekiedy ubarwia jesiennym liściem zachód słońca w niskiej temperaturze, usypia ciemnością, wynagradza narodzinami światła w zupełnie metafizycznym wydaniu...
Nie wiem jak się obrazić najbardziej dobitnie, jak zwolnić z tych zajęć, uwrażliwić się na każdą umierającą chwilę. Jaką maskę przyjąć, by ominęło mnie ostateczne rozliczenie, którego nie akceptuję nadal.
Wróciłem. Z gór, z wyżyn niezwykle przyziemnych wrażeń,z szałasu istnienia. Teraz szalik, rękawiczki, kolorowy swetr i mnóstwo bliskości są w stanie uratować we mnie człowieka. Zapraszam

  ŻYCIE


Miękka flanela
dzieciństwa
kiedy Absolutny Czas Newtona
nie zawracał nam głowy.

Uczyliśmy się liczyć.
Dodawaliśmy
niepiśmienne jeszcze
palce.

Odejmowanie
należało już do umarłych.

Pamiętasz pewność siebie?
Prymuska z naszej klasy.
Skończyła marnie
w słowniku synonimów.

Przyzwyczailiśmy się do tego
co inni nazywają życiem.
Codziennie ta sama kanapka
przełożona skrzydłami liści.
Twardy narkotyk.

Niby wszystko było na próbę
ale wchodziło nam w krew.
Na strychu suszyła się
instrukcja obsługi.

Półgłosem wymieniano
nasze imiona.


Ktoś rozumiał
nas pewnie
zupełnie na drobne.