Moje Pieniny

Moje Pieniny

wtorek, 28 czerwca 2016

A kiedy wyjdzie się z labiryntu...

Wiele myślałem oczami. Gapiłem się na rzeczywistość spod szypułek oczu niedowierzając barwom. Kalejdoskopowałem natchnienie. Wychodzi się z siebie właśnie takim spojrzeniem, o którym pisałem. Przenikającym zatwardziałość materii. Materii, która daje tylko krawędzie, by wiedzieć, że nie do końca jesteśmy wszystkim na zawsze. Zapragnąłem tego spojrzenia, co przeszywa miłością, zupełnie nie wiedząc, że ono rodzi się we mnie samym bez udziału rzeczywistości. Każda dobra wola to zwycięstwo nad materią.

Nic darowane. Wszystko wypożyczone.
Toniemy w długach po uszy.

Tak to już urządzone,
że serce do zwrotu
i wątroba do zwrotu
i każdy palec z osobna.

Za późno na zerwanie warunków umowy.
Długi będą ściągnięte
wraz ze skórą.

Mijamy się w świecie
w tłumie dłużników.
Na jednych ciąży przymus
spłaty skrzydeł.
inni chcąc nie chcąc
rozliczą się z korzeni.

Po stronie Winien
wszelka tkanka w nas.

Spis jest dokładny
i na to wygląda,
że mamy zostać z niczym.

Nie mogę sobie przypomnieć
gdzie, kiedy i po co
otworzyłem ten rachunek.

Protest przeciwko niemu
nazywam duszą
i to jest to jedyne,
czego nie ma w spisie.






P.S. Moje tegoroczne wakacje...




P. S. 2 Zaczynam właśnie drugą specjalizację, z medycyny paliatywnej, niech się dzieje!

poniedziałek, 27 czerwca 2016

W labiryncie....

Wracałem dzisiaj rano z pracy wypruty dokumentnie. Dawno się nie czułem tak sponiewierany przez obowiązki. Rzygam po prostu rzygam czyimś bólem, dusznością, zatorowością, złamaniami itd. Jeśli można wypluć empatię, to ja właśnie to uczyniłem dzisiaj rano. Jeśli iw ogóle ją kiedykolwiek posiadałem. Można mieć dość ludzi, pracy, bycia pomocnym. Jestem jednak zbyt słabym człowiekiem. W labiryncie zmęczenia spojrzałem na faceta obok w autobusie... oniemiałem. Nie będę się rozpisywać o ciele, zabudowie gospodarstwa cielesnego, ale twarz.....niezwykła! Ciepło, uśmiech, dobroć, niebo wpisane w oczy..... oniemiałem swoją zmęczoną marną osóbka. A jednak da się.... Da się uczęszczać na siłownię miłości, ćwiczenia libido duszy, da się emanować, odmieniać zwykłym wizerunkiem, wkuwać się w rzeczywistość ikoną JA. Da się być prawdziwym i upiększać. Nie bać się, nie uciekać, chować w siebie, chomikować uśmiech. Można być otwartym już w drodze.... Da się być człowiekiem w świecie zwierząt, biblią  w środku encyklopedii. Nie mówić nic, a przekazywać wszystko. Da się być sobą w nieswoim świecie.
   Wobec czego chyba muszę inaczej odczytywać cały ten ból dookoła, cały ból mnie. Wczytać go skanerem czasu w dokumentację prawdy. Nic, co ludzkie nie jest mi bardziej bliskie niż słabość w oczach miłości. Wszystkiego wspaniałego!








P. S. Nowonarodzona panda w parku w Chongqing

niedziela, 26 czerwca 2016

Santa muerte

Nie wiem co się dzieje. Wątpię we wszystko. No prawie we wszystko. Może oprócz Przyjaźni, tej jedynej ostoi, która trzyma mnie na powierzchni. Powierzchni jak płachta rzeczywistości rozpięta między wystające konary dni. Gdzieś między spróchniałym wtorkiem a nad wyraz żywym piątkiem, spruta w jednej pracy, podszyta w drugiej...  Ludzie odchodzą, rzeczy tracą sens, słowa rozpływają się zupełnie...
Uciekłem wczoraj z imprezy służbowej, nikt nie zauważył, nikt nie szukał, nie zadzwonił. Znaczy się tyle, co utworzy swoją wartością. Ja się przekonałem, ile i co znaczę dla innych. Tyle, że to konsekwencja samowartościowania się. Tyle, że to należy do mnie i tylko do mnie. Szczególnie teraz u progu nowego życia... ale o tym ciicho by nie zapeszyć. Zmienia się, wiatr dziejów szaleje.... Tylko czemu we mnie tyle pustki, jałowości, zadaniawości tylko...paradoksalnie nabywam smaków....
Pozdrawiam serdecznie z wnętrza ciszy mimo że w tornadzie zdarzeń




niedziela, 12 czerwca 2016

Ocalone prawdy

Dużo myślałem wczoraj wieczorem. Tak na spokojnie, ocierając łzy do wewnątrz. Rozprawiałem ze sobą o prawdach niezmiennych. O tym, że najbardziej szczere rozumienie, powstrzymanie się od osądzania, życzliwość podyktowana autentycznym współ - czuciem jest najpiękniejszym i najmocniejszym lekiem na świecie, nawet na tak śmiertelne schorzenie jakim jest autonienawiść. Kiedyś nie przytulano dzieci z AIDS, dzisiaj nie przytula się dzieci z syndromem dorosłości. Każdy musi być odpowiedzialny, samowystarczalny, kreatywny, znaczny w sensie znaczenia. Dobry look, dobre marki, piękny uśmiech. Resztę zamiata się pod dywan, bądź pierze w fotelach terapeuty. Niegdyś zepsutą rzecz, rrelację naprawiało się, czyściło, odświeżało, kompletowało, dzisiaj łatwiej kupić nową, równie ograniczoną czasem przydatności. I tak tracimy siebie, zostając co najwyżej w pamięci plikiem do usunięcia wcześniej czy później. Jedno tylko zostaje na zawsze.... KAŻDE spotkanie Człowieka uczy miłości. Choćby jako antidotum na nienawiść. 

" Świat się zmienia, życie mnie doświadcza, inni mądrzeją, jeszcze inni głupieją, wspomnienia się mnożą, obsesje powszednieją, sny wracają, drzewa rosną, brama rdzewieje, ci, co byli w porządku, okazali się śmieciami, ci, co byli podejrzani, okazali się z brylantów, woda płynie, kotom wypadają zęby, znajomym rosną brzuchy, księżyc blednie, perfumy potrzebne coraz mocniejsze, buty większe, łzy wyschły, dni powszednieją, samotność staje się kojąca, zwierzęta bliższe niż ludzie, mleko szkodzi, jabłka okazują się niesmaczne, Bóg wraca w najmniej oczekiwanych momentach i staje się lękiem, uśmiechy ludzkie trwają coraz krócej i są mniej szerokie, za każdą radość chce się całować ziemię, dzień zachwyca, noc ulubiona, byle co się podoba, wspaniałość jest lekceważona, słowa przekroczyły granice, barwy się pogłębiły, kolor brązowy okazał się nudny, kwiaty wydaje się kwitną zbyt łatwo i zbyt atrakcyjnie, chleb też szkodzi, wiatr męczy, słońce jest zbyt, zachwyt rzadszy, pogarda głębsza, tęsknoty falują według krzywej nieskończoności, minuty uciekają, czas już nigdy nie stoi, płacz dziecka przeraża i budzi panikę, śmiech zbyt głośny też przeraża, młodzi wiedzą więcej niż starzy, starzy budzą czułość naiwnością, zło jest modne, a ja wciąż palę i nie umiem sobie z tym poradzić.... bo mam do siebie słabość.... "    
                                                                                                     Krystyna Janda




" Mówi się o niej: przestrzeń.
Łatwo określać ją tym jednym słowem,
dużo trudniej wieloma.

Pusta i pełna zarazem wszystkiego?
Szczelnie zamknięta, mimo że otwarta,
skoro nic
wymknąć się z niej nie może?
Rozdęta do bezkresu?
Bo jeśli ma kres,
z czym, u licha, graniczy?

No dobrze, dobrze. Ale teraz zaśnij.
Jest noc, a jutro masz pilniejsze sprawy,
w sam raz na Twoją określoną miarę:
dotykanie przedmiotów położonych blisko,
rzucanie spojrzeń na zamierzoną odległość,
słuchanie głosów dostępnych dla ucha.

No i jeszcze ta podróż z punktu A do B.
Start 12.40 czasu miejscowego,
 i przelot nad kłębkami tutejszych obłoków
pasemkiem nieba nikłym,
nieskończenie którymś. "

                                            W. S.

wtorek, 7 czerwca 2016

Sok z wolnego dnia....

Wiecie jak smakuje upojne wolne przedpołudnie spędzane w promieniach słońca... wcinam sobie właśnie kanapki z pomidorem i szczypiorkiem ( smak obłędny, pachnie zachwycająco ), popijam kawą zbożową z mlekiem ( wyjątkowo ), obok uśmiechają się truskawki z kremem ... cóż za luksus ciszy, cały świat pracuje, a ja sobie kroję kawałki nieziemsko błękitnego nieba i medytuję podglądanie roślin przed balkonem. W przerwach zatracam się w słowach prof. Aleksandrowicza. Ubóstwiam tę błogość, warto czasem zgłosić urlop, by po prostu pobyć ze sobą. Szczególnie jeśli gubi się ten kontakt na rzecz wyścigu ku.... Zdobycie owej świadomości, że nic się nie musi, że się jest kim się jest, że się właśnie trwa, żyje własne życie....absolutnie bezcenne. I na przekór zdrowemu rozsądkowi będę robić nic. Poprzymierzam lenistwo przed zwierciadłem powinności. A nuż uda się coś odnaleźć w sekend hendzie chwil. Może wreszcie zrozumiem, że człowiek, każdy, bez względu na stopień człowieczeństwa materii : " chce czymś być, coś mieć, coś robić, coś wiedzieć, coś odczuwać. "
 Spoglądam na krzyż franciszkański, jaki otrzymałem od pacjentki, niezwykłej osoby, cierpiącej na stwardnienie zanikowe boczne, w stadium świadomego odchodzenia, przepiękny, jak błogosławieństwo piękna w bólu. Kiedy patrzę na takich ludzi rośnie we mnie nadzieja na świat. Wbrew buntowi, nieakceptacji, braku zrozumienia, rośnie nadzieja na to, że jednak jest absolutny sens i do niego zmierzamy. Przez chaszcze codzienności, przez budowanie szklanych domów ego, przez konfrontacje z nieuniknionym przeznaczonym... (czemu tak szalenie lubię wielokropek, jak Szymborska, jakbym niedomówieniem chciał zmusić świat do mówienia) . Kiedy okazuje się, że jest się tam, gdzie się jest, bo nie można być gdzie indziej, obrasta się w mądrość znaczeń tu i teraz. A to chyba wiedza niebanalna, oddająca prawdę ostateczną: istniejemy na tyle, ile dajemy temu świadectwo. To ja sobie znikam w rozmyślaniach, a Wam, jak Shirley Valentine powiem tylko jedno.... " ściana...nie pier... ".







  Nie mogę się oprzeć, muszę zacytować prof Tatarkiewicza, rozsadza dzisiaj moje neurony słowami : " Przyjemność ma się do szczęścia mniej więcej tak, jak drzewo do ogrodu: nie ma ogrodu bez drzew, ale drzewa nawet w wielkiej ilości, nie stanowią jeszcze ogrodu. "











poniedziałek, 6 czerwca 2016

Kukurydza miłości...

Dodawana tak chętnie do sałatek życia, jako nieodzowny kolor mieszaniny smaków... choć kukurydzę się niespecjalnie dobrze trawi. Kukurydza z puszki, konserwowa, mniej lub bardziej słodka, jak przetrzymane wspomnienia, uczucia z syropu.... Wędrowałem dzisiaj po Kazimierzu chwilkę, docierając na przystanek tramwajowy, gdzie znalazłem puszkę pustą po kukurydzy.... rozumiem puszkę, ale po warzywie? Odkąd to nasze społeczeństwo jest tak " prozdrowotne"? Może jest na pokaz, zostawiając puszki gdzie popadnie wzruszając nieruchomą statystykę spożycia...? A może to zwykła pomyłka, jak się zdarza często w wypadku zapuszkowanej namiętności. Ktoś pomylił etykiety, sięgnął zupełnie nie na tę półkę, nie ta marka, nie ten syrop...  nawet nie ten hipermarket. Miłość zaklęta w puszce, w konserwie na lata przydatności, zupełnie dyskretnie ułożona na półce wyprzedaży w mieście Świat.  Moje modlitwy spływają lukrem po stronach litanii do Świętych wyklętych miłością niechcianą... miłością zza krat, miłością odepchniętą, zlicytowaną na  aukcji jestestwa, zupełnie zakolorowaną zamyśleniem przed zauczuciowieniem, a może wyobrażoną wcześniej niż stworzoną, wyprzedzającą zamysł przed faktem, odnawialną z przymierza odnowienia, zaistnienia przed ideą, bycia przed istnieniem, wreszcie zaistnienia przed istnieniem....Miłość jak kukurydza przed kolbą....włochatą roślinką w polu przetwarzania sensu....