Moje Pieniny

Moje Pieniny

piątek, 29 maja 2015

Nietykalny

Koszmarny tydzień mam nadzieję za mną. Dawno nie miałem tyle stresu w kapsułkach dnia. Począwszy od mpk, przez wykładowców na specjalizacji, władze uczelni, bezpośrednich przełożonych, prezesostwo spółki przychodni, pacjentów, kolegów i koleżanek z pracy, jakimiś robotnikami z domofonu, pacjentami z hospicjum....pracuję w trzech miejscach - wszędzie jakieś pretensje, uczę się - wszędzie pretensje, nawet urzędnicy jak wilcy... moje atopowe zapalenie skóry ma się wyśmienicie w tym wszystkim- uwielbia takie sytuacje i woła o steryd...i do tego jeszcze Duda... oraz blog - zaniedbany, pełen wyrzutów...mam nie tylko mały rozumek, ale i serce...
W tym wszystkim myślę sobie, bo chyba nie czuję za bardzo, iż potrzeba nam miłości. Takiej prostej, ludzkiej, która otula szalikiem, oczyszcza buty, gotuje najlepszą kwaśnicę na świecie, dzwoni, czy dotarliśmy do celu... martwi się, gdy niezjedzone śniadanie, gdy katar, gdy nie ma czym wyleczyć łez...
Ile z siebie dajemy na co dzień, ile od święta, ile w święto miłości, nawet dla powszednich najbliższych...
Uciekam. Uciekam na chwilę do Kazimierza Dolnego, zupełnie w otchłań nieznanego, w jakąś otchłań odpoczynku. Nadal mam czerniaka blogu, ale mam nadzieję go wyciąć. A Wam, jeśli ktokolwiek nadal tutaj jest, przypominam...miłość rozwiązuje wszystko, miłość codzienności.


wtorek, 26 maja 2015

Czas

Nadszedł taki czas, kiedy właściwie zdałem sobie sprawę, jak niewiele sensu jest i w moim życiu i w tym pisaniu. Mija dzień za dniem, a niewiele się zmienia, z obiecanego rozwoju pozostaje tylko nazwa, z całych przyjemności bycia tutaj jakieś wyrzuty sumienia, zarzuty, niedomówienia. W życiu wcześniej nie przypuszczałbym, że tak to będzie wyglądać. Jest mi szalenie przykro, że tak się pokłębiło wszystko i tutaj i w moim życiu, w którym ostatnio brak słońca. Zostawiam na chwilę te kartki. Niech żyją własnym życiem. Wszystkiego dobrego!

Mamo...

kocham Cię



niedziela, 24 maja 2015

Disappointment

Właściwie tak najkrócej mógłbym określić wczorajszą eurowizję. Już nawet nie chodzi o poziom muzyczny, to teraz jest show. Nie chodzi o to, żeby rozkminiać kto ładniej i ambitniej śpiewa...ma wpadać w ucho i tam na chwilę pozostać...
Myślę, że Kuszyńska odpracowała pięknie, kawał dobrej roboty, z lekką piosenką, wprost na ten koncert, trochę obawiałem się ocen, że Ona na wózku... ale to tak jakbym obawiał się, że masażystą u nas w  szpitalu jest niewidomy...dała radę bardziej, niż myślałem, nie epatowała niczym poza muzyką. Co do oprawy kwietnej miałbym wiele do powiedzenia. W każdym razie... pełen szacunek.
Jako że leżę dzisiaj cały dzień w łóżku, niemal cały, pomimo wolnego czasu od myślenia ( co nie jest moją mocną stroną ), poczułem, że czuję więcej, niż mi się wydawało. Uczuć mam więcej, niż jestem w stanie się przyznać. Dobrych uczuć. Ciągle wierzę, że ten świat jest zrodzony z dobrej wiary.

  " Nie wiem jak gdzie,
ale tutaj na Ziemi jest sporo wszystkiego.
Tutaj wytwarza się krzesła i smutki,
nożyczki, skrzypce, czułość, tranzystory,
zapory wodne, żarty, filiżanki.

Może gdzie indziej jest wszystkiego więcej,
tylko z pewnych powodów brak tam malowideł,
kineskopów, pierogów, chusteczek do łez.

Jest tutaj co niemiara miejsc z okolicami.
Niektóre możesz specjalnie polubić,
nazwać je po swojemu
i chronić od złego.

Może gdzie indziej są miejsca podobne,
jednak nikt nie uważa je za piękne.

Może jak nigdzie, albo mało gdzie,
masz tu osobny tułów,
a z nim potrzebne przybory,
żeby do dzieci cudzych dodać własne.
Poza tym ręce, nogi i zdumioną głowę.

Niewiedza jest tutaj zapracowana,
ciągle coś liczy, porównuje, mierzy,
wyciąga z tego wnioski i pierwiastki.

Wiem, wiem, co myślisz.
Nic tutaj trwałego,
bo od zawsze na zawsze we władzy żywiołów.
Ale zauważ - Żywioły męczą się łatwo
i muszą czasem długo odpoczywać
do następnego razu.

I wiem, co myślisz jeszcze.
Wojny, wojny, wojny.
Jednak i między nimi zdarzają się przerwy.
Baczność - ludzie są źli.
Spocznij - ludzie są dobrzy.
Na baczność produkuje się pustkowia.
Na spocznij w pocie czoła buduje się domy
I prędko się w nich mieszka.

Życie na ziemi wypada dość tanio.
Za sny na przykład nie płacisz ani grosza.
Za złudzenia - dopiero kiedy utracone.
Za posiadanie ciała - tylko ciałem.

I jakby tego było jeszcze mało,
kręcisz się bez biletu w karuzeli planet,
a razem z nią, na gapę, w zamieci galaktyk,
przez czasy tak zawrotne,
że nic tutaj na Ziemi nawet drgnąć nie zdąży.

No bo przyjrzyj się dobrze:
stół stoi, gdzie stał,
na stole kartka, tak jak położona,
przez uchylone okno podmuch tylko powietrza,
a w ścianach żadnych przeraźliwych szczelin,
którymi donikąd by Cię wywiało.  "





piątek, 22 maja 2015

Świecie nasz...

Podchodzę tutaj troszkę z nieukrywanym lękiem. Nie od dziś wiadomo, że słowem można ranić jak nożem. Nie czuję się bynajmniej żadnym slowownikiem, a jednak czasem uda się kogoś drasnąć. Nawet niechcący. Wiadomo, że słowo ma wielką moc, zawsze mu podlegamy, niektórzy potrafią to wszędobylsko wykorzystać.
Karmimy się słowem, ufamy słowem, kochamy często słowem, dotykamy słowem, budujemy słowem, burzymy słowem, zabijamy słowem, dajemy początek słowem....
Definiujemy słowem, obchodzimy definicje słowem...
Nazywamy się słowem, milczymy o sobie słowem, koimy słowem rozedrgane międzysłowia, skreślamy słowem, nadinterpretujemy słowem, podkreślamy, sumujemy słowem, słowem wszystko łatwo nam określić, ocenić, wydać osąd....
Słowem się stało i słowem się skończyło Ale pozostało słowem niepodpowiedzianym....Dopóki nikt nie powie ostatniego słowa.



czwartek, 21 maja 2015

Smutno się zrobiło...

Wyszło na to, że więcej tutaj piszę niż mówię w rzeczywistości. Po raz pierwszy odczułem, ze ten blog jest zły. Nie wiedziałem, że krzywdzę w ten sposób Przyjaciela. Jakkolwiek to teraz brzmi, strasznie mi smutno. Muszę chyba odpocząć od tego wszystkiego. Bardzo przepraszam.

poniedziałek, 18 maja 2015

Alleluyah

Przeżyłem, swój pierwszy samotny dyżur, w którym sam za wszystko odpowiadałem..... W takich chwilach docenia się współpracę. Bywały takie chwile np w pogotowiu, że zostawałem zupełnie sam, nawet fizycznie, ale wtedy działa się na oślep, a teraz...całe naście godzin właściwie bez merytoryczne wyższej instancji...
Ale to już za mną.
Dziękuję Wam wszystkim.
Teraz już mogę sobie dziergać codzienność brakiem czasu i tęsknotą, deficytem siebie i natarczywością innych, o dwie modlitwy proszę...
Właśnie operują w Poznaniu ojca mojej kuzynki, zator tętnicy podudziowej...
Właśnie operują moją duszę, zator miłosnego rozumienia....

niedziela, 17 maja 2015

Są czasem takie chwile....

Są czasem takie chwile, kiedy człowiek staje nagi w obliczu tego, kim jest. Z całym inwentarzem przeszłości, marzeń, weryfikacji poglądów. Szczególnie w obliczu rodzącego się nowego dnia.
Mam słabo przespaną noc, ale za to niezwykle ujmujący świt stał się moim udziałem. Chyba coś we mnie pękło. Jakaś bańka nadziei, wylała się łzami, ciepłem oblała moje ciało, niewspółmiernie podwyższając temperaturę i zapewne przemianę materii. Nie wiedziałem, że można się spocić od narastającej nadziei...pływałem tej nocy pomiędzy niewyobrażalnie skrajnymi emocjami, nastawionymi na termoobieg akceptacji. Nawet nie chcę tego rozumieć, chcę to czuć, mieścić w sobie zupełnie nieobliczalne obłoki nadziei.
Zapomniałem trochę jak to jest, gdy człowiek się budzi by być dla kogoś najważniejszą chwilą dnia ... może dlatego tak bardzo boje się zasnąć i śpię połową siebie tylko...

"  (...) Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,
a potem po kolei każde z nich umiera,
im, chmurom nic do tego wszystkiego
bardzo dziwnego.

Nad całym Twoim życiem
i moim, jeszcze nie całym,
paradują w przepychu, jak paradowały.

Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.
Nie muszą być widziane, żeby płynąć. "              
                                                                    Wisława Szymborska



    Bardzo żałuję, ze tak mało ludzkiej dobroci i ciepła dostrzegałem dotychczas. Bardzo serdecznie pragnę podziękować za wszelkie gesty cierpliwości, wsparcia, ciepła. Biorę Was po kolei do karety serca i poobnoszę trochę po tym pięknym świecie pod chmurami nadziei....
Udanego poniedziałku, do zobaczenia wieczorem

Pytanie co najmniej głupiutkie

Przepraszam, ale czy mógłby mnie ktoś przytulić mentalnie chociaż..... tak smutno mi jakoś...

Błogosławieni utrudzeni, albowiem oni dostąpią nadziei wytchnienia...

Zaczyna się ciężki tydzień. W ciągu 5 dni mam do przepracowania 82 godziny zegarowe na dyżurach, w przychodni, do tego trzy egzaminy w weekend, wolę nawet nie myśleć, jak to będzie...
A tutaj rozmarzyłem się wyjazdowo...posypały się zaproszenia. Do Przemyśla, Wrocławia, Lublina, Poznania, Bielska Białej, Zakopanego.... tylko czy się uda, czy ja wreszcie nie zginę w tym wszystkim...
Piękny dzień był dzisiaj, taki niedzielny z definicji, przytulny, powspominałem Rzym, mój ukochany Rzym, świadek corocznych niemal obchodów moich urodzin, coraz bardziej dostojnych....powspominałem wszystkie przytulne niedziele, jakie miałem w swoim życiu zaszczyt przejść....
Życzę wszystkim mnóstwa takich dni...

piątek, 15 maja 2015

Hurra!

Wybiegaliśmy 8 617, 50 zł na bieżni w Fitness Platinium dla zwierzaków! Świetny wynik, osobiście udało mi się jakieś 7 zł, zawsze bieżnia była zajęta jak byłem....fenomenalna akcja.  Dziękuję, bardzo zależy mi na psiakach, serce się kraje jak się tam idzie....
Sukces kolejny, moja nieprzejednana koleżanka wzięła psa ze schroniska! Szacun.

Dzisiaj noc muzeów, zmykam, wymykam się do cricoteci, na chwilę, proszę nie donosić żadnym zarazkom...:-)

Czy to na pewno piątek?

Pomieszały mi się nieco czasy, jak nie pracuję i nie patrzę na konkretny grafik to raczej gubię się dniach tygodnia. Wściekle przekonany, iż jest sobota, potwierdzona morderczymi kolejkami do kas w hipersupermegamarkecie, wszelkie daty uczyniłem 16go. No cóż, zdarza się w tym starczym wieku, to dopiero początek. Plan był piękny: leżę i wychylam się tylko po wodę, tabletki, tudzież zmienić kanał, jednak zwyciężyła we mnie profilaktyka p/odleżynowa ( czy profilaktyka nie powinna być właśnie odleżynowa, a nie przeciw...? mam tutaj straszną zagwozdkę ), ugotowałem zupę jarzynową z młodych jarzynek, upiekłem keks, posprzątałem i właśnie łypię na Michaela Phelpsa, by pożreć Jego autobiografię wreszcie...Nie wiadomo kiedy ucieka ten czas... w każdym razie chorowanie nie jest fajne...
WSPANIAŁEGO POPOŁUDNIA!

"   Miłość


Miłość to znaczy popatrzeć na siebie,
Tak jak się patrzy na obce nam rzeczy,
Bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu.
A kto tak patrzy, choć sam o tym nie wie,
Ze zmartwień różnych swoje serce leczy,
Ptak mu i drzewo mówią: przyjacielu.
Wtedy i siebie, i rzeczy chce użyć,
Żeby stanęły w wypełnienia łunie.
To nic, że czasem nie wie, czemu służyć:
Nie ten najlepiej służy, kto rozumie.   "

                                     Czesław Miłosz, " Miłość"




czwartek, 14 maja 2015

Raining man

Ślimaczyłem się przez zakatarzony Kraków, sam mając po czaszką niezły łomot, w gardle czający się armagedon w postaci anginy, w tzw kończynach rosyjską ruletkę, patrzę na mijane twarze i rozkołysała się we mnie przedziwna refleksja jakiż z nas naród smętny i cierpiący. Ileż wysiłku wkładamy w to, żeby się nie uśmiechać, nie dać po sobie poznać, że nam dobrze. A może to wszystko wynika z tego, że fundujemy sobie lewatywy rzeczywistości, które mają wypłukać całe zło świata, wyczyścić od wewnątrz, bo z zewnątrz już tak wyczyszczeni, tak sterylni, tak aseptyczni, że niczego nie da się udoskonalić, pozostaje wnętrze, które jak wiadomo, mówi nam prawdę o człowieku, trzeba się więc wypłukać...
Niekochana miłość odbija się na naszych twarzach, tak bardzo pragniemy kochać, że nie potrafimy już tego pokazać. Jak stygmaty odbija się w nas wolanie św. Ignacego i św. Franciszka, by wreszcie pokochać swą własną miłość. Przytulić ją, ogrzać, dodać odwagi, opiekować się jak dzieckiem, być delikatnym, wyrozumiałym, zawiązywać szalik, sznurówki, wyrozumiale wychowywać do dorosłości.
Ile w nas laski życia, póki mamy czas, a ile tracimy, gdy brak refleksji zaniedbuje nasze talenty do miłości...
pada, pada i pada na przemian z deszczem, mżawką i histerycznym katarem niebios,a  w nas siąpi niezadowolenie, jakby wszystko napędzane było na siłę...


"    Nadzieja

Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
Że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk, ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko ludzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.       "

                                                         Czesław Miłosz, " Nadzieja"




środa, 13 maja 2015

Come back...

Jestem. Góry porażka. Pierwszy wieczór: deszcz, grill, parę drinków, a rano....gorączka, ból gardła, głowy i przykucie do łóżka na następne dwa dni. Nie poszedłem nigdzie, w żadne szlaki, żadna Słowacja, tylko apteka i restauracja. Przyjechałem dzisiaj jak zdjęty z krzyża, nawet sensu by nie było dalej się tam wylegiwać. Mam wrażenie, że nie zdążyłem odpocząć, tym bardziej że w tv wciąż wybory i debaty, przelew się to we mnie jeszcze bardziej. Góry skąpane w słońcu, to znowu we mgłach, chmurach.... byłbym niesprawiedliwy... byłem samochodem na Słowacji chwilkę, nawet nabyłem słodkości, byłem w Niedzicy, Czorsztynie, skrupulatnie podziwiałem Tatry w całej okazałości na tle wielkiego błękitu wczorajszej wtorkowej cudnej atmosfery...bezcenne, no gorzej jak za chwilę robi się słabo. W każdym razie polecam, jest pięknie, niesamowicie, jak pachnie....nie znajduję słów do takich opisów w ogóle... i wdziałem tyle krów... ja z miasta zawsze je niedbale podziwiam z daleka...




  Na nowo natknąłem się na Tryptyk Czesława Miłosza, w takim miejscu przyswajanie takich słów to już metafizyka...

  "      Wiara


Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
Listek na wodzie albo kroplę rosy
I wie, że one są - bo są konieczne.
Choćby się oczy zamknęło, marzyło,
Na świecie będzie tylko to, co było,
 A liść uniosą dalej wody rzeczne.

Wiara jest także, jeżeli ktoś zrani
Nogę kamieniem i wie, że kamienie
Są po to, żeby nogi nam raniły.
Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,
I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:
Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.    "


niedziela, 10 maja 2015

Iluminati

Wszystko spakowane, pies wyprany na okoliczność podróży, power bank załadowany, prezenty popakowane, wzięte sandały i trapery....wydaje się, ze wszystko. Jaskółki nisko latają...moje myśli również. Droga ma być podstawiona o 10, punktualny odjazd krawężników. Zwykłych parę dni w górach a cieszą mnie jak najwspanialszy lizak z dzieciństwa. Chyba w ekspresowym tempie się starzeję, a może po prostu czas za szybko upływa. Anyway zapraszam do kieszeni i jedziemy...
Wszystkiego dobrego!

" Wiele w tym życiu musimy. Ale nie musimy czynić zła. A jeśli nawet jakaś siła, jakiś strach, zmusza nas do czynienia zła, to nie zmusi nas do tego, byśmy tego zła chcieli. Tym bardziej nie zmusi nas do tego, abyśmy trwali w tym chceniu. W każdej chwili możemy wznieść się ponad siebie i zacząć wszystko od nowa. "
                                                                    Ks. Prof. J. Tischner " Pomoc w rachunku sumienia".

sobota, 9 maja 2015

Jestem

Jestem, bardzo mocno jestem. Chciałem to głośno szepnąć dla koleżanki z pracy. Asiu jestem, łączę się w niewyobrażalnym Twoim bólu. Zmarła Ci dzisiaj Mama, tak właściwie niespodziewanie. Mieliśmy się raczyć napojem bogów nad Dunajcem, tymczasem...zostałaś w tej otchłani.


Sytuacja ta przypomina rozmowę z prof. Kornelem Gibińskim, który ciągle pytał, co robimy dla naszej śmierci... Tak szalenie się staramy by rodzić po ludzku, a co z umieraniem? Mama Asi zmarła w szpitalu, nowohuckiej umieralni, którą znam od podszewki od egzaminów, przez pracę zawodową i kursy, wiem że śmierć pełni tam swój całodobowy dyżur w warunkach szkaradnych...przychodzi w samotności i zawsze podstępnie nie w porę.
Pamiętajmy, iż zawsze i wszędzie możemy zasiewać miłość, na przekór śmierci, na przkór strachom, miłość nigdy nie umiera.

Jaskółki...

Jak one cudownie brzmią wieczorem... są wszędzie. Czy Wam też kojarzą się tak bardzo z wakacjami, ze zmierzchem, z wieczorem pełnym zachodzącego czasu, z płynnie, wolno płynącym czasem? Ich odgłos zawsze był dla mnie ukojeniem, a zarazem sygnałem przemijania, kończy się dzień, kończy lato, kończy życie.
Pamiętam tak bardzo wyszczególnione jaskółki w " Tataraku", jak żona ( Janda) idzie wzdłuż rzeki do autobusu by odprowadzić gościa, jakby odprowadzała swoje marzenia, jaskółki dostają szału latania...niesamowita chwila...jak teraz....jadę po olejki zapachowe...szkoda że nie ma o smaku jaskółczych odgłosów

Slow

Właśnie wchodzę w tryb slow life. Błogosławieni, którzy doczekują urlopu, albowiem dostąpią wyspania się....
Właśnie przygotowuje się wykwintna sałatka do grilla, chłodzi się lech ice, samochód zatankowany, sandały wyjęte z czeluści szafy, w radiu Bach z koncertem c-moll na obój i skrzypce, sielanka....
Dla takich chwil warto się spieszyć, męczyć, upadlać codziennością. Nawet moja alergia czuje, że od majówki się nie wywinie. Najpierw będzie tak :






W te parę dni plan jest następujący: Szczawnica ( moja terytorialna miłość po grób, te szlaki, cisza, przestrzeń, moja najpiękniej kiczowata kapliczka przy Dworku Gościnnym, to niebo, zapachy, łąki, te wspomnienia, tęsknoty, rekolekcje samotności, dancingi, inhalacje, absynth, wyprażany syr, po prostu ojczyzna serca), Zakopane z Kasprowym obowiązkowo, Słowacja, później już pro publico bono i pro zdrowotnie Warszawa ( ciekawe, że połowa moich znajomych już tam mieszka i się ambicjuje), Łódź (służbowo), wreszcie Lublin i Lipowa Dolina ( nareszcie!). Zatem będzie tak :





 Chciałem tylko powiedzieć, ze znikam. Wyłączam telefon, pamięć, kwalifikacje, pakuję restart i idę w przestrzeń, proszę mnie nie szukać, zapomnieć na chwilę, wymazać z terminarza. Mam nadzieję wrócić innym człowiekiem mimo wszystko.
Kiedyś wędrując przez Chiny i Tybet napisałem cykl reportaży zatytułowany Zmęczony Bóg podróży, teraz parafrazując udaję się do zmęczonego Boga życia....weryfikować plany, definicje, założenia. Nie rozumiem ostatnio ludzi, ale to nie jest tak, że oni mają problem, to ja go mam. Agnieszka Osiecka powiedziała kiedyś, że częste zakładanie maski skutkuje wejściem jej w krew. Muszę się pozbyć takiej traumy. Dość maskowania swego życia, dosyć cichej zgody na tekturową codzienność, dogadzanie wszystkim i właściwie nikomu. Czas na budowanie domu.
Apropos.... okazuje się, że ni mogę jutro zagłosować, czy ktoś mógłby pójść wbrew sobie w moim imieniu? Prezydent to ofiara narodu, ale mimo wszystko mógłby być reprezentacyjny...tak myślę.
Tyjmy w rozum.

P. S. Polecam www.lipowadolina.pl

P. S. 2 Właśnie sobie uświadomiłem, że zdjęcie na górze jest właśnie z jednej z moich ulubionych polan w Pieninach.

 P. S. 3 Przepraszam za moją infantylną głupotkę. Mam mały rozumek by komentować  dojrzale rzeczywistość. Czasem mam nutellę w mózgu, ale to mechanizm obronny.

czwartek, 7 maja 2015

"Ze slabością należy łamać się za mlodu"

Tak oto mawiał mój szef, kiedy pacjent nie chciał ćwiczyć siły mięśniowej kończyny świeżo nabytej w gips. Przypomniało mi się owo powiedzenie przed chwilą, gdy zerkałem na usprawniających się pacjentów ze stwardnieniem rozsianym.
Kiedyś to musiało nastąpić, włącza mi się moralizatorstwo. Nie chciałbym się usprawiedliwiać w jakiś sposób lub - broń Boże - wymądrzać, ale spójrzmy na wizytę u lekarza, pobyt w szpitalu z drugiej strony. Piszę to mocno poruszony dzisiejszym dniem pracy, niezbyt zdystansowany, za to z rozgrzaną do maksimum cierpliwością...
Pacjent ma dużo praw. Właściwie jest jedna wielką encyklopedią praw, konstytucją swojej tożsamości i jestestwa. Ale....! ma tez pewne obowiązki, wynikające ze struktury systemu, w którym chcąc nie chcąc wszyscy uczestniczymy. Jakkolwiek bezduszny i bezsensowny się wydaje, nie omija nikogo swoim stanowieniem i nie jest to nic odkrywczego. I na miłość boską jeśli nawet komuś przyjdzie do głowy walczyć z nim, to opamiętywując się należy uświadomić sobie, że człowiek to nie system, mimo iż na odwrót da się tak pomyśleć. W trosce i walce o swoje zdrowie przychodzimy po pomoc do placówki. Ale tam pracują ludzie, tak jak w sklepie, urzędzie, telewizji. Ja doskonale wiem, że charakter pracy, specyfika polegająca na tym, że stykamy się z cierpieniem, lękiem, strachem, niejednokrotnie drogą do wieczności, jest nieporównywalna do pracy urzędnika, kierowcy czy sklepikarza. Niosę tę delikatność i wpisaną empatię sytuacji głęboko w sercu jak relikwie, rozumiem częsty deficyt w sobie i innych, obowiązek rozwijania w sobie cech delikatności, przynoszenia ciepła i kojenie bólu jest niepodważalny, opiniuje on nie tylko stopień człowieczeństwa, wrażliwość na humanitarne idee, ale także poczucie powołania, które powinno się polubić przynajmniej, jeśli nie przyjąć jak własny profil osobowości. Jednakże....i tutaj spotkam się zapewne z oburzeniem, trzeba umieć spojrzeć na personel jak na ludzi, jak każdych innych. Ze złymi dniami, z tumiwisizmem okresowym, czasem zmęczonych, smutnych, przygnębionych. Poza profesjonalizmem oczekuje się, że będą pełni istoty człowieczeństwa, właśnie te dwie szalenie ważne aspekty wymagają wysiłków. O ile nauka, znana wszystkim, jest kwestią oczywistą, tak inwestycja we własną wrażliwość jest owiana tajemnicą i tzw kwestią prywatną, poufną, wręcz intymną. Zupełnie niesłusznie. Tego uczymy się wszyscy i od wszystkich. Tak samo jak agresja wywołuje agresją, tak podejście pełne życzliwości, zainteresowania, ciepła, prostego ludzkiego ciepła, wywołuje falę dobroci. Wyobraźmy sobie, że przychodzimy np. do lekarza, który powinien być pełen wyżej wymienionych cech, zasypujemy go swoją historią, bólem, problemami i oczekujemy ... przecież jesteśmy wyjątkowi, jedyni, walczymy o nasze zdrowie. I mamy prawo. Ja bywam na wizytach u lekarza, w przychodni, gabinecie, laboratorium średnio raz na pół roku, czyli widuję takich ludzi dwa razy do roku. Ale pracuję tak codziennie. Dla mnie pacjent każdy kolejny jest tysięcznym już.... Nie, nie wymiguję się tutaj wcale od obowiązku i przyjemności poznania, pomocy, opieki, bynajmniej. Chodzi mi tylko o to, że z danym schorzeniem, problemem zdrowotnym najprawdopodobniej, danym sposobem postępowania, procedurą, zabiegiem mam do czynienia setny raz ( szczególnie jak się w czymś specjalizuje ). Zatem pewne rzeczy będą dla mnie oczywiste, rutynowe, wręcz nudne, może i nawet machinalne. Jeśli tego nie rozumiesz, nie wiesz, nie bój się zapytać, zwrócić uwagi na to, co budzi Twój niepokój. To całkiem naturalne. Żadne moje zmęczenie tego nie tłumaczy, ale tak samo jak Ty nie wiesz, tak samo ja z czystej mechanizacji procedur mogę, nie dopowiedzieć, zapomnieć, ominąć, zrobić za szybko, za mało delikatnie, pozostawiając Cię z wątpliwością, strachem, niepewnością. O tym trzeba mówić, rozmawiać, sygnalizować. Po to przy ludziach pracują ludzie, a nie maszyny. Moja praca to ciągły rozwój w tej kwestii, każdy pacjent jakimś wyzwaniem. Mimo, że czasami mi się nie chce, mam zły dzień, chcę szybko zrobić i wyjść.
Tym bardziej, że walczę z administracją, tonami papierów, dokumentów, czasem więcej niż poświęcam czas człowiekowi.
Nie wspomnę o satysfakcji z pracy, bo to temat rzeka, jednym kojarzy się z nabywaniem ruchomości wszelakich, innym z poczuciem dobrze spełnionej służby.. Dla mnie największą i właściwie konieczną jest fakt, że ludziom można pomóc i się pomaga, jak ktoś wychodzi o własnych siłach ze szpitala, bez bólu, z uśmiechem na świat, to czego chcieć więcej....

Uwagi praktyczne : za drzwiami poradni dużo słychać. Naprawdę siedząc w gabinecie wiemy o czym się rozmawia w poczekalni, warto czasem się powstrzymać od głupich uwag, co prawda nie wpływają one na jakość świadczeń, ale znacząco kreują wizerunek osoby.
Moja prywatna uwaga : wiem, że pacjent ma prawo do rodziny i jej obecności, ale nie ma nic bardziej wku.... jak nachalna rodzina, po stokroć gorsza niż problem medyczny.
Szanujmy się nawzajem, godność chorego jest najwyższym kryterium naszej pracy, ale ze względu na jej ciężar i odpowiedzialność ćwiczmy mięśnie zrozumienia w obydwie strony.
Koniec morałów.


  Wpis Krystyny Jandy z dzisiaj :

 " 

7 maja 2015 06:57

Ludmiły i Gizeli - wszystkiego dobrego
7 maja. Co to za dzień? pomyślałam rano. Zapomniany przez Boga i ludzi. Jakiś taki mało znaczny dzień. Zajrzałam do Internetu – 7 maja w kościele katolickim święto obchodzą:  św. Augustyn Roscelli (kapłan), św. Domicjan z Tongeren-Maastricht (biskup),  bł. Gizela Bawarska (ksieni), św. Róża Venerini (dziewica i zakonnica). Jeszcze nam dziewic i zakonnic dziś trzeba - pomyślałam.
Wydarzenia :
- 7 maja 1968. W nocy z 6 na 7 maja nad Tatrami przetoczył się najsilniejszy odnotowany wiatr halny, osiągający prędkość około 300 km/h.
-  7 maja 1977 – W kamienicy przy ul. Szewskiej 7 w Krakowie znaleziono ciało Stanisława Pyjasa.
Co za smutny dzień.
Panie, jeśli przez wiarę Cię znajdziemy – daj wiarę;  jeśli przez cnotę – daj cnotę; jeśli przez wiedze – daj wiedze. ( św. Augustyn, Solilokwia, przekł. Anna Świderkówna)
Pozdrawiam zdających matury.
W teatrach próby „ Truciciela” , „ Raju dla opornych” „ Porozmawiajmy po niemiecku”. Wieczorem gram „32 Omdlenia”.
Dziś spotkam się z Dorotą Segdą, Dorotą Pomykałą, Henrykiem Niebudkiem, Mirkiem Kropielnickim, Małgosią Foremniak, Karoliną Gorczycą, Cezarym Żakiem, Dorotą Kolak, Mirosławem Baką, Aleksandrą Konieczną, Zosią Wichłacz, Łukaszem Kosem , Jerzym Stuhrem, Ignacym Gogolewskim, Jerzym Łapińskim i wieloma innymi ludźmi , którzy pracują w Fundacji i nad nowymi przedstawieniami. A wieczorem z cała salą Widzów. Moje życie jest fantastyczne. Po prostu fantastyczne.
Dobrego dnia i oby nigdy więcej nie znaleziono ciała Stanisława Pyjasa. Nigdy!   "


   Czyż nie pyszny?    Miłego wieczoru

środa, 6 maja 2015

Podpisałem dzisiaj niebo wyjątkową układanką chmur,,,

W siłowni, w której ćwiczę od jakiegoś czasu, na ścianie napisano : " Motywacja jest tym, co pozwala Ci zacząć, nawyk jest tym, dzięki czemu możesz wytrwać. " Został we mnie nawyk życia.


Dom
który mam w sobie
Milczące dzielnice cienia
odgradzają wnętrze od wolności
Poukładane równo parkiety marzeń
Chichoczący wodą kran
Stara chwiejąca się niania zegara.

Dom
Który mam w sobie
Pełen schodzących się ścieżek losów
Księgi lat po brzegi w pergaminie zapachu
Równo oddychająca choinka w szafie
Dwa pożary namiętności niezliczona ilość przełamanych opłatków pamięci

Dom
który rozrasta się mną w Tobie
Na stoliku w rzędzie poskładane tabletki sensu
Rano radość w południe siła wieczorem bliskość
Wszystko popić pełną szklanką słów
Powrót do zdrowia zawsze przez strych

Dom
który był Tobą we mnie
Porozrzucane ubrania żali
Pies bawiący się piłką niepilnowanych uczuć
Przez kiełkujące ledwo pola podłóg przetacza się biedroniaste wojsko tęsknot
Lato zawsze jest najpiękniejsze
oglądane przez rozwarte okna Twoich oczu

Dom
który wspominam przyszłością
Rozstrzelany na licytacji chwil
Departament obrony pajęczyn porozdzielał spiżarnię rąk
Rzemieślnik czasu z tej samej ulicy odziedziczył drewno naszych ciał
Został tylko sufit w kolorze porannego zmierzchu z lampą nadziei
zasilaną naftą naszych łez.

   Bardzo nie lubię dzisiaj molekuł sensu.




poniedziałek, 4 maja 2015

Mój dom rozstrzelano właśnie na licytacji chwil

Jakiż księżyc króluje na niebie, niesamowity, to chyba nie jest zwykła pełnia. Pełnia pełna majowych ingrediencji, nowych światów. Cholera jasna mać, jak blisko jest kosmos spełnienia, wyciągnąć tylko rękę, sprawną rękę sprawnej immanencji Bycia. Czasem trzeba opatrzyć sprawnie odleżyny świadomości, rozruszać zastane stawy chwil...


 Tęsknota jest jak ciepło ręki
 którą przytulasz do policzka.
 Jak zmierzch co usiadł na powiekach
 i we śnie chce nas rozkołysać
 Jak okruch ciszy który upadł
 pomiędzy - kocham - i nas dwoje...
 i znowu noc i dzień i dłoń i cisza -
 tak wiele razy tęsknić mogę....

piątek, 1 maja 2015

I wtedy przyszedł maj...

Magiczna data, wrota wakacji, lata, zapachu bzów, ciepłych wieczorów w towarzystwie mocno charakternych zmierzchów, coraz dłuższe tajemnicze cienie nocy, księżyc pełen rubasznego uśmiechu, ulice po północy pełne tętna kopyt wprost spod dorożek niebiańskich gości... jak kiedyś, gdy tętniło w żyłach z drewna tętno prawdziwej ... obecności



Jestem facetem w średnim wieku, iluż toto ludzi obok mnie pożegnało się już z tym światem za pośrednictwem udarów, wylewów, zawałów, a ci, którzy wciąż żyją, zmagają się z chorobami rozłażącymi się po nich jak stada ślimaków i powoli zjadającymi ich od środka. Nieregularne godziny posiłków, nieregularny sen, regularny za to pośpiech i stres, to wszystko z pewnością powoli i nieuchronnie mnie zabija, nie ma w tym nic odkrywczego, typowe schorzenia cywilizacyjne człowieka, osobliwie człowieka z kraju na wschodzie Europy, kraju na dorobku, aspirującego do bycia częścią sytego świata i pędzącego do tej sytości z tępą zaciekłością, po własnych prywatnych trupach. Ale w końcu cóż nas nie zabija, tak naprawdę wszystko nas zabija, a nic nie wzmacnia poza nim, od urodzenia zabijamy się na różne, niekonieczne wymyślne sposoby, życie nie jest niczym innym, jak tylko powolnym obumieraniem, konsekwentnym, rozłożonym na dekady samobójstwem, naszym nieszczęściem jest to, że żyjemy i pracujemy coraz dłużej, za to coraz niechętniej umieramy dzięki postępom medycyny i czemuś, co chyba  z czystej głupoty albo złośliwości nazwano zdrowym trybem życia. Przez ów zdrowy tryb życia i trudno zrozumiałą w wieku jakoby racjonalności wiarę w coś na kształt nieśmiertelności umieramy coraz paskudniej i wstydliwiej, wstydząc się swojej udręczone cielesności. Zastanawiające, że w laicyzującym się coraz szybciej świecie ludzie coraz mocniej wierzą w swoją nieśmiertelność, być może dlatego, że od kiedy odebrano im nieśmiertelną duszę, chwytają się brzytwy wiary w nieśmiertelność ciała. Mnożą swój byt ponad konieczność, zamieniając nasz świat w wielki dom zniedołężniałych starców, szczególnie w Europie, na tym małym kontynencie, który całą swoją wielkość ma już za sobą.
  W średniowieczu w moim wieku już bym nie żył. Umarłbym, zostawiając po sobie starą, trzydziestoletnią wdowę, która straciłaby wszystkie zęby od niezdrowego odżywania, z braku higieny oraz od ciągłego rodzenia dzieci, jednego za drugim, z których większość i tak by umarła, zanim nauczyłaby się chodzić, ich duszyczki szłyby gęsiego do nieba, wierzyłbym w niebo i piekło. Ale pewnie umierałbym szczęśliwszy, niż gdybym umarł teraz, na przykład tej lub następnej nocy, samotnie, bez wiary, nadziei, a tym bardziej miłości, wtedy, w średniowieczu, w którym jednak, całe szczęście, nie przyszło mi żyć ( chyba ), umarłbym pewnie wierząc w Boga, Sąd Ostateczny, w życie wieczne, w ciała zmartwychwstanie, w świętych obcowanie,w całe to chrześcijańskie wesołe miasteczko, które dało tyle szczęścia przyszłym pokoleniom, idącym gnić do ziemi z mocną wiarą, że idą do nieba. Oczywiście, mógłbym się wtedy bać piekła, wiecznego potępienia, niekończących się mąk ciągnących się przez wieczność, choć pojęcia wieczności i tak bym nie rozumiał, zastępów diabelskich, rozgrzanej smoły w kotłach, infernalnego ognia. Gdybym jednak był w miarę rozsądnym średniowiecznym starcem w średnim wieku, zadbałbym pewnie o to, żeby być zawsze świeżo po spowiedzi i rozgrzeszeniu, oddawałbym ochoczo na kościół swoją dziesięcinę i całował księdza w pierścień, choć ów ksiądz tęskniłby raczej za lepkimi pocałunkami wiejskich dziewek. Dziś oczywiście nikt już nie wierzy w piekło i nikt się nie boi, nie wierzą w piekło już nawet księża i zakonnicy, a im bardziej nikt nie wierzy w piekło, tym bardziej nie chce umierać. Ponieważ wie, że nie tylko nie ma piekła, ale nie ma też nic w zamian, jest tylko jedyne, bezkresne , nieskończone Nic, jakie fundujemy sobie nawzajem już tutaj, w arteriach pamięci.