Zastanawiałem się dzisiaj nad chwilami szczęścia... takim , kiedy nagle uświadamiamy sobie, że jesteśmy szczęśliwi... np. kiedy zapominasz parasola, idziesz przez deszcz i nagle niebo się wypogadza, widać tęczę i czuć zapach drzew i kwiatów...cała przyroda oddycha głęboko, chmury ołowiane znikają za horyzontem a dojrzałość słońca rozpromienia szklane drogi uśmiechem czystości... albo gdy spóźnienie na pociąg odnajdujemy spóźnioną miłość na tym samym peronie, jak brożkę starej opowieści, w drewnianych dotąd żyłach duszy płynie wreszcie krew nie woda..... albo gdy na samym dnie, totalnym rozsznurowaniu gorsetu przyzwoitości ktoś uśmiecha się do Ciebie ciepłą dłonią, chłonnym od łez ramieniem...
Wiecie, jak to radość, gdy uda się psu ze schroniska znaleźć dom... Jaka miłość się wówczas rodzi, jak niesamowicie piękny świat zawęża się do rozmiarów paru metrów kwadratowych... tyle aniołów szczęścia gnieździ się na tak małej przestrzeni nieba. Moje serce jest jak taki pies, żyje, trwa, ale ogląda rzeczywistość zza krat i to często skrzyżowanych ludzkich dłoni. Uodporniło się już. nie wyje, nie ujada, nie wybiega ufnie. Oczekuje zawsze ostatnia nadzieją. Nadzieję można ćwiczyć jak mięśnie ud. W bardzo intymnym celu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń