W każdym razie perygrynacje domowe zawsze wprawiały mnie w dobry nastrój, jak sobie wysprzątam tak, jak lubię i zapłoną świece, kadzidła, zapachnie cytrusowymi olejkami, zawsze robi mi się lepiej. Takie małe zboczenie. A dzisiaj to nawet zmieniłem na świeżą pachnącą pościel, łóżko się do mnie uśmiecha jakoś inaczej, aż się chce poleżeć... tym bardziej, ze za oknem właśnie pogoda robi małą inwentaryzację.
W środę zaczynają się Dni Tischnerowskie, a ja znowu mam dyżury, zajęcia, zaliczenia i cholera jasna, będę się znowu urywać, kombinować, uciekać z jednego na drugie w pogoni pragnienia posłuchania o mądrych myślach. Tym razem " spór o człowieka ", znam ten temat jakoś podskórnie. Mam wrażenie, że wypełniam nim każdy dzień. Nie wszedłem jeszcze w tę sztukę u Tischnera, mam za mały rozumek. Ale powoli dociera do mnie Jego " myślenie w żywiole..." nadziei.
Słowo " nadzieja" odnosi się do zupełnie różnych wymiarów ludzkiej kondycji. Naturalnie odnosi się do codziennego życia, kiedy wydaje się nadzieja dość prozaiczna : mieć nadzieję na zdanie egzaminu, osiągnięcie sprawiedliwości społecznej. Prawdopodobnie bez takiego rodzaju nadziei grupowej czy indywidualnej nie będziemy potrafili żyć. I być może jest tak, że hybris XX wieku związane były z tym, że nadzieje na coś konkretnego stawiano w miejscu tej drugiej nadziei, która nie jest nadzieją na coś konkretnego. Tischner pamiętał o wymiarze nadziei, kiedy pisał o spotkaniu z innym człowiekiem, a także wtedy, gdy sam spotykał się z ludźmi. Nie dlatego, że jako dobry nauczyciel starał się wyciągnąć z ucznia dobrą odpowiedź, nie dlatego, że wiedział z góry, jaka jest odpowiedź. W spotkaniu z człowiekiem widział szansę - nadzieję na to, że stanie się coś nowego, nadzieję bez przedmiotu. Nadzieją stawało się stworzenie przestrzeni, w której może zdarzyć się coś nieoczekiwanego.
Taka nadzieja jest bardzo bliska innej cnocie - miłości, która nie jest wyrachowana. W miłości, podobnie jak w nadziei, istnieje wymiar nieobliczalny, otwarcie na coś nieznanego, niespodziewanego. Ten wymiar należy się Absolutowi. Boski wymiar tego, co przeżywamy w codziennym życiu, otwiera się w każdym możliwym ruchu, w każdym spodziewaniu się czegoś, w każdym momencie miłości. Znajdujemy tutaj wymiar nadziei na coś konkretnego ( na na miłość drugiej osoby ). Ale jest jeszcze coś więcej. Miłość ma wymiar, w którym nie liczy się na nic. Miłość staje poza wszystkimi oczekiwaniami. Powstaje wymiar nieliczenia się z niczym, czyli podejmowania maksymalnego ryzyka. Ta miłość jest tak intensywna, ze w ogniu, który pali się we mnie, wszystko, co mam, może zostać spalone. To jet jak ukryty cytat z Orygenesa - ogień może oczyszczać, np duszę wytrawiać, ale inny ogień, z miłości, która na nic już nie liczy, ryzykując wszystko - nie oczyszcza: nic już nie zostaje, a jednak jest to największa nadzieja ze wszystkich. Maksymalna intensyfikacja. Wydaje się, że jest to nadzieja Nietzschego : nadzieja nicości. Wydaje się, ze skoro zarówno w ludzkiej miłości jak i nadziei istnieje wymiar niewyliczalny, to okazuje się, że nasze pojęcia - moralność, wiedza, pojęcia filozoficzne - są tylko na teraz, tymczasowo. Boski wymiar tajemnicy, niedający się wyrazić, poza dobrem i złem, stawia pod znakiem zapytania ich istotę. Tak oto Bóg schodzi w przestrzeń ludzką. Taki jest świat ludzkiej nadziei, wcale nie prosty.
" Losem człowieka jest : dać się pokonać nadziei. Ginie ten, kto przestaje jej ulegać. "
Ks. Józef Tischner
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń