Moje Pieniny

Moje Pieniny

środa, 4 listopada 2015

Spacerując po skraju emocji

Nie mogę tak łatwo odejść. Mam już za dużo takowych, by teraz udawać, iż obrażony na swoją nieudolność czynie krok ku człowieczeństwu. Może nie miałoby to większego znaczenia, gdyby nie pewien sms dzisiaj. Od Kogoś, kogo nie podejrzewałbym w ogóle o czytanie tego bloga.
Fatalny dzień za mną. Najśmieszniejsze, że nic w nim nie robiłem, nawet nie splamiłem się odkurzeniem. Przeczytałem może z 13 stron o nowotworach nerwów. Byłem na dwóch nieudanych spacerach, śmiertelnie obraziłem się dzisiaj na siłownię, wzgardziłem zaległymi książkami, czasopismami, rachunkami. Rozbawiła mnie tylko moja lekarka pierwszego konfliktu, wspaniała kobieta. Siedziałem grzecznie w poczekalni z paroma osobami,gwałciłem  powiastkę Vedrany Rudan, na podstawie której za dwa dni obejrzę monodram Jandy, kiedy wyszła z gabinetu i bezpardonowo zaprosiła mnie do gabinetu słowami : "Teraz pan doktor wchodzi ". No cholera jasna, jaki ja doktor, gdy jeszcze nawet nie zacząłem pisać, pomimo tematu od trzech lat nietkniętego. W każdym razie miny moherów bezcenne. Druga śmieszna sytuacja : przez moje zwolnienie ( poniekąd ) zwolniła się z pracy moja koleżanka. Czyli cuda się zdarzają. Od paru lat czekałem na taki obrót rzeczy. Trzecia rzecz, co oficjalnie potwierdziłem dzisiaj, dowiedziałem się, że twórcą informacji służby zdrowia w Polsce, był mój ojciec, nie żyjący już, ktoś, kogo widziałem dwa razy w życiu, ostatnio 30 lat temu. Często się zastanawiam jak to jest mieć ojca, czy Tatę, nie wspominając o rodzeństwie. Jestem straszliwie w tej kwestii pokaleczony.
Wreszcie...chciałbym powiedzieć, że niesamowite jest życie w Krakowie. Nic nie porównuje się do listopadowego słońca na Plantach, gdy mija Cię grupa Włochów, w uszach grzmi Preisner,w skrzydłach chłód. Minąłem bezwiednie profesora od interny, uśmiechnął się. Cholera, nie pamiętam wiele z wykładów. Ale cóż. Największym wykładowcą jest taki dzień, kiedy jestem poza sobą i wszystko urasta w niewydolność rozumienia. Niech sobie może pisze nadal, wbrew opiniom i uwagom. Może kiedyś sam siebie zrozumie dzięki temu.

Samotność nie ma ciała.
Nawet kiedy obejmuje rękoma.

Jest zdradliwie pusta.
Jak pudełko po myślach.

Krąży nad nami
jak samolot zwiadowczy.

Cudem ocalała
spod kół umarłych
jest tym czego nie powinna wypowiadać.

P.S. Czyż ten wpis nie potwierdza tego, że to powinien być już koniec... I zawsze, ale to zawsze nie czytam zanim opublikuję, a później mi wstyd za błędy i przejęzyczenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz