Moje Pieniny

Moje Pieniny

środa, 31 sierpnia 2016

Trochę o raku duszy

Zapaliłem świeczkę w oknie. Zawsze tak czynię, gdy dopada mnie to niestrudzone przeświadczenie, że gubię sens. Tyle, co go nałapię w dłonie i za chwilę przecieka przez palce. Zmęczenie wkrada się podstępnie pod kąt duszy i rozpycha się swą materią wypychając aksamit spokoju. Pól biedy jeśli wypychając tworzy namiot lub balon, gorzej jeśli tylko kawał zmiętej pościeli życia. Pościeli, którą zmięło zwątpienie.
 Rak duszy to taka choroba, kiedy nie wie się nawet, że jest się chorym. Swoje samopoczucie tłumaczy wszystko inne, a nie sama dusza. W końcu nowotwór to zmutowana tkanka własna. Złośliwa, gdy mało zróżnicowana przypomina tę właściwą. To cały jej sekret. Być jak Ty a jednak nie Tobą. Tworzyć swój własny świat, który nie jest właściwym, prawidłowym, własnym. Tak właśnie złudzeniami zjada wszystko, co prawdziwe....


Piękny tekst Osieckiej, który dzisiaj odkryłem, nadal choroba czy już zdrowienie?

Jestem utrapieniem kierowców. Nieraz tak mocno zamyśliłam się o tobie że oczy zarastają mi grubą łuską jak u ślepnących. Czuję na brzuchu twoje ręce oglądam granatowe kwiaty naszej pierwszej pościeli i idę prosto przed siebie nie słysząc samochodów ani żadnych innych dźwięków. 
Czasem jednak przez wiele godzin nie udaje mi się wyłowić z powietrza twojej twarzy i wtedy biegnę pod szkołę do której chodzi Anna - twoja siostra. Czekam na wielką pauzę a potem żarłocznie wpatruję się w betonowy plac zabaw i w śniadą dziewczynkę grającą w koszykówkę. Czujnie oglądam jej oczy i usta ale cóż to za udręka! Twoja twarz przegląda się w tych rysach tak rzadko tak niewyraźnie…Ot w nagłych grymasach w ledwie widocznych błyskach…Nieraz wracam do domu z pustymi oczami. Umęczona daremnym wysiłkiem z trudem wspinam się na schody. „Może lepiej by było – myślę – gdybym pobiegła pod twój dom?... Staram się jednak zwalczać takie myśli. Wiem że od jakiegoś czasu twoje spojrzenie grozi mi śmiercią wiem to od bardzo poważnych doktorów…Są też stosowne napisy ostrzegawcze na metalowych skrzynkach wystarczy się dobrze rozejrzeć.
Ale mój Boże. To przecież pierwsza moja zima bez ciebie. Śnieg pada osobliwy: każdy płatek w czarnej obwódce. Na ziemi jednak płatki układają się z powrotem w zwykły oświetlony jaskrawym słońcem dla dzieci.
Wystarczy żebym zapatrzyła się w słońce i widzę tamtą zimę nas biegnących ku sobie w potężnych kurtkach jak w kołdrach wzdłuż zielonego parkanu. Cóż to za widok radosny. My ciężcy wówczas i lekcy jak ptacy i ta zaśnieżona uliczka oświetlona elektrycznością…
Uśmiecham się na ten widok z nagła i pogrążam w wesołym małpim szczęściu. Nigdy jednak nie udało mi się umrzeć w tym uśmiechu co byłoby oczywiście najzdrowsze. Staram się tylko zastygnąć w nim jak najdłużej.
Budzę się z bajki w nieopisanym cierpieniu. Wracam do życia jak do Sali tortur. Boli mnie moje puste miejsce.

A. Osiecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz