Moje Pieniny

Moje Pieniny

niedziela, 13 grudnia 2015

Licznik

Odliczam powoli, brakuje mi tylko słodkiego kalendarza, w którego wnętrznościach czaiłyby się rozkoszne niespodzianki, coraz większe, coraz bardziej zaskakujące, przybliżające magię, światło, sens... Ale odliczam i właściwie każdy z tych nadchodzących dni jednak uzmysławia mi, jak bardzo kruchymi są te chwile, wypełnione po brzegi czekaniem, odliczaniem, przemierzaniem czasu na wskroś w poczuciu dopełniania...
Każdy dzień jest darem, jest własnością tu i teraz. Nawet jeśli przybliża nas do dat. Odliczam, bo wierzę, że w ten wyjątkowy dzień pod koniec grudnia niebo otwiera swa podboje w każdym sercu, by uzmysłowić, że prawdziwe święto ciągle trwa,a Boga w sobie rodzimy nieustannie. Ale niech będzie wyjątkowo, magicznie, świetliście, podarunkowo, uroczyście, wykwintnie. Potrzebujemy tego, by nie być wciąż tą samą masą konsumpcji.
  Zachwyt Dehnelem przeplatam rozczarowaniem pewną egzaltacją, a może bardziej moją własną prowincjonalnością, brakiem obycia, lękliwością, czasem jestem jak pchła przyzwyczajona do ograniczeń i dlatego nie skacząca powyżej brzegu słoika. A tutaj, w sposób niezwykle delikatny poznaję inny świat.

  " 12 września

 Choroba trwa, trwa remont sieni, trwa kucie i łupanie na ulicy, gdzie nadal budują te dwa ronda.Atrakcja dnia : T., który wyrwał się na jakiś czas z Pekinu i wszedł z całą tą swoją przesadnością, w sumie dość uroczą, w bijącym po oczach garniturze szytym na miarę, w szalu, z wielką torbą Mamusi Muminka, opowiadając historię o tym, jak to uciekał przez luksusową dzielnicę Pekinu spod trzygwiazdkowej ( w sensie Michelinowskim ) restauracji przed nachalnym rikszarzem, który gonił go, wymachując łańcuchem do zapinania rikszy. Tu Prada, tam Cartier, a ja biegnę - a ma, zważywszy wzrost, na czym uciekać - wrzeszcząc : help! Pomocy! A tamten dalej, pijany na pewno, a może i naćpany. Rzuciłem torbę, w torbie wszystko, całe moje życie, ale mniejsza... potem ją znalazłem, pozbierałem... I przychodzi, i siada u nas, przy stole, ten Pekin z rikszarzem pijanym, a może i naćpanym, i te wszystkie postaci i historie. Albo ta, jak przysnął - tym razem on pijany - na ławce na Nowym Świecie :
    - ... bo nie byłem nawet w stanie poprzyciskać guziczków, żeby zadzwonić albo napisać z pytaniem, pod jakim adresem śpię, czy to Józefowiec, czy Józefosław, no i taksówkarz mi powiedział, że jak najpierw pojedziemy tu, a potem tam, to i tak zejdzie do rana, więc stwierdziłem, że bez sensu i doczekam poranka na Nowym Świecie... budzi mnie pani Ziutka, wiecie, taka stara prostytutka z Nowego Światu, taka z kokiem...
   - Taka siedemdziesiątka na oko ? - pyta Pietia. - Ona u nas w sklepie kupuje. Zgrabne nogi w miniówce i kok - czupiradło?
   - Zgrabne nogi. Ona. I budzi mnie, o tak, potrząsając : Nie śpimy! Nie śpimy, bo okradną! Budzimy się, podziwiamy Nowy Świat. Więc ja do hotelu C., ale tam mają jakiś zjazd i tylko jeden pokój, dla niepełnosprawnych. Może być dla niepełnosprawnych. Idę, i już tak od windy słyszę, że coś bzyczy.Jak jarzeniówka. Myślę sobie : żeby tylko nie u mnie w pokoju. Dochodzę do pokoju, a tam bzyczy bardziej jeszcze. Rzucam torbę na ziemię, włączam wszystko, wyłączam i nic, bzyczy dalej. Dzwonie do recepcji, przychodzą, najpierw jeden, potem szef ochrony; budzą, bo to szósta rano, elektryka; przychodzi elektryk, bzyczy dalej. Ja leżę na łóżku, oni szukają. Mogą mnie przenieść do innego hotelu, ale to dwie godziny załatwiania, bez sensu. Powiedziałem, że jestem zdenerwowany i będę palił, więc palę. Zrobili wszystko już - i nadal nie wiadomo co bzyczy. W końcu elektryk : A czy to możliwe, czysto teoretycznie, że bzyczy coś w pana torbie? - No skądże! Ale sprawdzam. A to się okazało, że w windzie włączyła mi się elektryczna szczoteczka.
     Taki T. lepszy niż telewizja. "


" SZCZĘŚCIE

 dla P. T.

     W przyszłym tygodniu masz urodziny
     Za rok pewnie
     już cię nie będzie.

            M. Roberts, Lacrymae rerum

Być tą brzydką Angielką - chudą, podstarzałą,
niezbyt dobrą poetką; mieszkać w letnim domu
ze stygnącym mężczyzną ( serce czy rak nerek -
przyczyny nieistotne ). Wnosić mu po schodach

( wąskich, zawilgłych schodach ) tacę ze śniadaniem
i siebie. Pisać : W przyszłym
tygodniu - bzyk muchy -
- masz urodziny - znowu - za rok pewnie - krzyczy
z bólu - już cię nie będzie. Iść do niego. Głaskać.
Leżeć z nim w wannie, płacząc. Patrzeć, teatralnie
ale przecież prawdziwie, przez okno na drzewa.
Mieć za sobą te lata, te listy, te flamy,
znać numer kołnierzyka, buta, obwód głowy.
Nie umieć się obejrzeć za innym mężczyzną.
Używać tamtych zwrotów, pieszczotliwych imion.
I udawać, że wcale nie jest gorszy w łóżku,
mając w pamięci tyle miejsc, razów, sposobów:
w hamaku,w soku z jagód, w pociągu pędzącym
z Wenecji do Nicei, na biurku wydawcy,
w bocznej salce muzeum. Przyjmować wizyty
przyjaciół i lekarzy. Kręcić kogel - mogel.
Nie móc udawać dalej i dalej udawać.

Lecz nade wszystko wiedzieć,że wszystko, co było
nie mogło, nie powinno być inaczej, z innym,
gdzie indziej, kiedy indziej - to właśnie jest szczęście.

Widziałeś całość. Teraz odchodzisz, powoli
skubiąc liście z gałęzi. Ktoś zasłania lustro,
ktoś dzwoni, ktoś rozmawia. Taca. Wanna. Łóżko.   "
                                                                                          J. Dehnel, Warszawa 7. III. 2004



1 komentarz: