Codziennie stajemy wobec wyboru. Co z nim zrobić. Kiedy tak patrzę na swoje dni, czasem zastanawiam się co właściwie piekę w ogniu wytrawnego czasu. Nie jestem pracą, nie jestem wizytówką, nie posiadam siebie na stałe. Myślę. Więc jestem. Nie myślę. Więc mnie nie ma. Jaka to prosta metafizyka bytu tu i teraz. Immunoglobuliny godzin zjadają resztki wspomnień, im bardziej zastanawia odejście, tym bardziej marzną marzenia. W upale obecności marzną bez szalika dłoni. Kolejny raz tankuję Ciebie, w drodze do normalności. Tankuję Twoją dobroć, Twoją miłość, świecie mój...
Gdybym mógł tak
jak drzewo
zaszumieć siebie a może sobą bardziej
i jedną z nieprzeliczonych rąk
sięgnąć w niebo,
poza którym nic nie ma...
I gdybym mógł tak
jak drzewo
pochylić głowę
bo czasem trzeba pokory
i zaraz ją podnieść
bo w pokorze
więcej jest dumy
niż nam się wydaje.
Gdybym mógł...
to właśnie wtedy
chciałbym być człowiekiem....
żyję jak ameba
na niby kocham
na niby wierzę
nawet płaczę na niby
szkoda że
odchodzić trzeba naprawdę
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń