Death line. Kolejne zresztą. Słońce właśnie prześwieca przez mgłę kadzideł w moim pokoju, kolejny dzień utopii. Rozmów bez końca i sensu, wyobrażeń, muzyki z radia niestety niezbyt ambitnej. Czytam "Tercet metafizyczny" i nic do mnie nie trafia> Mam gorączkę egzystencjalną. Pali mnie dusza. Absolutnie, dogłębnie, przeżera wnętrzności istnienia. A do tego wystawia rachunek za saunę.
Moja koleżanka z pracy właśnie ląduje w Rzymie na Ciampino, za moją namową spędza tam urlop... Jakżesz mi z tym dobrze i tęskliwie. To jak moja dusza....wciąż gdzieś leci do miejsc tylko z pamięci i nazwy lotnisk. Teraz z wyprawie odkrycia przylaszczek nadziei. W ludziach.
Na Via Condotti jest mały sklepik. Mają tam niewiarygodnie piękne rzeczy z niezwykle przyjemnych materiałów. Jedni nazywają ten sklep po prostu Chanel Store, dla mnie to kuźnia dusz. Bez względu na dokładny adres. Obecny absolutnie wszędzie. Zamówiłem niebieską czapkę z daszkiem. Duszę. Będę pierwszym w świecie z duszą z daszkiem.... :-)
Ten rok rozpoczął się znowu
od zadawania pytań.
Zmyślamy od początku wszystko
co przeżyliśmy.
Pobudliwe rozmyśliwce wypływają na pełny ląd.
Malkontenci kupują bagietki i ser owczy.
W kolejce metra
podzielają swój zachwyt
nad upadkiem świata.
Następuje awaria banalnego sensu.
Ona mówi : dostaję choroby morskiej
na widok Alp.
On drwi z jej śródziemnomorskiego akcentu.
Wysiadają na stacji Świadomość.
Obejmują się śródserdecznie.
Każdy we własnych ramionach
Na własny rachunek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz