Moje Pieniny

Moje Pieniny

środa, 14 stycznia 2015

Regina Brett

Niechętnie sięgam do książek o takiej "reputacji". Pseudo - psychologią zwą znawcy tematu wszelkie pozycje o psychologii optymizmu i stawiania na swoim zmianą myślenia. Przychylam się coraz częściej do takiego przekonania, gdyż sam kiedyś zaczytywałem się w myśleniu abstrakcyjnym tzw.  " rewolucjonistów" patrzenia na świat. Tamten optymizm na szczęście nie umarł, pozostał jednak niebywale katalizowany codziennością. Dzisiaj niełatwo uwierzyć mi w zmianę świata poprzez nastawienie, chyba, że jest to po prostu inne patrzenie na tę samą rzeczywistość. Chciałbym, troszkę w porywie noworocznego optymizmu, polecić Reginę Brett jakby do poduszki, jakby do śniadania. Jej pierwsza książka z cyklu " lekcji na trudniejsze chwile życia", sprawiają obecnie, że z nawróconą wrażliwością przyglądam się ludziom.
Regina Brett, " Bóg nigdy nie mruga", wydawnictwo Insignis, Kraków 2012.
Lekcja 11 :
  " Pogódź się z przeszłością, by nie psuła Ci teraźniejszości. "

" Czy zdarzają się wam takie dni, kiedy wszystko jest w porządku, a potem nagle się psuje?
Choć na zewnątrz nic się nie zmieniło, w środku czujemy się zupełnie inaczej. Stało się coś, czego nie potrafimy nazwać, i nagle zapadamy się głęboko w siebie.
 Trudno powiedzieć, co wytrąciło nas z równowagi. Jakiś odgłos. Zapach. przypadkowe zdanie. Cos tak błahego wystarczy, żebyśmy znów znaleźli się w swoim prywatnym piekle cierpienia, strachu i rozpaczy. Wszystko dzieje się tak szybko, że człowiek nawet nie wie, jak tam trafił. A czasem ma się wrażenie spadania w zwolnionym tempie, którego nie da się powstrzymać.
 Co wywołuje taką reakcję?
 Każdy jest wyczulony na coś innego, szczególnie ci, którzy w dzieciństwie byli wykorzystywani albo zaniedbywani w ten czy inny sposób. Mnie wystarczy taka błahostka jak zapach kredy i kartony mleka. Widok małych składanych krzesełek, podobnych do tych, na których siedzieliśmy w pierwszej klasie. Płacz dziecka w sklepie. Widok rozgniewanego rodzica, ciągnącego malucha przez parking.
 Czasami każda z tych rzeczy może wytrącić mnie z równowagi. Nagle czuję się przerażona i samotna, tracę kontakt z rzeczywistością. Nazywam to nagłym atakiem dzieciństwa. W mgnieniu oka przestaję być dorosłą, poukładana osobą. Staję się bezbronna i przestraszona, i nie rozumiem dlaczego. Pewien terapeuta, który kiedyś pracował z weteranami wojny w Wietnamie, powiedział mi, że dorośli, którzy jako dzieci byli wykorzystywani lub zaniedbywani, mogą cierpieć na stres pourazowy. Przez lata nosimy w sobie krzywdy z dzieciństwa, które, niczym odłamki, torują sobie drogę wewnątrz ciała, żeby się z niego wydostać.
 Dawniej potrzebowałam wielu dni, żeby wrócić do stanu równowagi. W tym czasie chodziłam do pracy, gotowałam obiad, bawiłam się z dzieckiem i usiłowałam normalnie funkcjonować, chociaż w środku czułam się tak, jakbym była na skraju załamania nerwowego. Jeszcze jedna kropla, a dzban goryczy przelałby się i zostałby ze mnie tylko kałuża łez.
 Dzieciństwo odciska piętno na każdym z nas. Większość ludzi wyniosła z tego okresu wiele ran - na tyle małych, że rzadko są podrażniane, a potem łatwo i szybko się goją. Inni mają psychikę przypominającą krajobraz księżycowy pełen głębokich kraterów, pozostawionych przez chorych psychicznie krewnych lub nauczycieli, przemoc domową czy molestowanie seksualne albo rękoczyny i furię rodziców, którzy jako dzieci też byli przez kogoś wykorzystywani lub zaniedbywani.
 Poważne sprawy rzadko zbijają nas z nóg. Poważne sprawy można dostrzec z daleka i ich uniknąć. Jeśli widzisz lub słyszysz nadjeżdżający pociąg, schodzisz z torów i trzymasz się od niego z daleka. To drobiazgi wbijają cię w ziemię. To, czego nie zobaczysz, póki nie spojrzysz w lusterko wsteczne.
  ( ... ) Moi przyjaciele z terapii opowiedzieli mi taką historię :
 Pewnej nocy pijak wychodzi z baru i w drodze do domu wpada w głęboką dziurę na drodze. Nie potrafi się z niej wydostać. Jakiś przechodzień wrzuca do środka Biblię, cytuje z niej wersy, żeby dodać uwięzionemu nadziei i odchodzi. Terapeuta zatrzymuje się i próbuje pomóc pijakowi zrozumieć, dlaczego w ogóle wpadł do tej dziury. W końcu jego krzyki słyszy zdrowiejący alkoholik.
 - Czy możesz mi pomóc? - woła mężczyzna z rowu.
 - Pewnie! - odpowiada trzeźwy i wskakuje do środka. Pijak wrzeszczy :
 - O nie, teraz obaj utknęliśmy w tym rowie!
Trzeźwy uśmiecha się i odpowiada:
 - Nie martw się. Już tu byłem. Wiem, jak się stąd wydostać. Wyjdziemy razem.
 Nie chodzi tylko o to, żeby omijać tę dziurę z daleka. Ani o to, żeby szybciej się z niej wydostać. Chodzi o to, żeby ją zasypać, tak by już nikt do niej nie wpadł. Czym można ją wypełnić? Miłością: miłością do siebie, miłością do innych, miłością do Boga.
 Kiedy ostatni raz wydostałam się z dołka pod tytułem: " nie jestem dość dobra", modliłam się: " Jak mam uwierzyć w to, że jestem dość dobra?". W głębi duszy usłyszałam cichą odpowiedź: " Pomagaj innym uwierzyć w to, że oni są dość dobrzy. "    "


  Takie lekcje wydają się banalne. Pewnie wszyscy to kiedyś gdzieś słyszeliśmy. Wydaje się, że jesteśmy w jakiś sposób skrzywdzeni przeszłością. Mój deficyt bliskości, pragnienie bezpieczeństwa pewnie wynikają z tego, że wychowany bez ojca miałem właściwie zawsze pusty dom. Nie było w nim radości biegającego rodzeństwa, nie było przytulania na dobranoc, a przynajmniej nie tak dużo, jak dziecko potrzebuje. Pamiętam tę pustkę, pamiętam te dni wypełnione ludźmi spoza - paniami ze szkoły, świetlicy, sąsiadkami. Dzisiaj, kiedy bardziej niż dziecko chyba pragnę poczucia bycia ważnym dla kogoś, paradoksalnie boję się zbliżyć i otworzyć. Wolę uciec, zmienić temat, pozostać gdzieś obok. Najłatwiej byłoby mi odpowiedzialnością za to obarczyć moją chłodną emocjonalnie matkę. Zarzucić Jej ten chłód od samego dzieciństwa. Tego, że nie potrafi rozmawiać. Właściwie ostatnio tylko narzeka i określa, jak bardzo źle się czuje. Ale jak tylko pomyślę, że była jako nastolatka tak bardzo samotna.... zastanawiam się jak to możliwe, jak można tak krzywdzić ludzi, małych, młodych ludzi. Dlatego pójdę teraz zrobić dla nas śniadanie. Usiądziemy w lekkiej ciszy i zjemy wspólnie oglądając  " dzień dobry tvn", jak rodzina, trochę poharatana wewnętrznie, ale jednak razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz